Reklama

Pixies "Doggerel": Nie musimy nic udowadniać [RECENZJA]

Zdaje się, że Pixies to jeden z tych zespół, których poczynania po wielu latach ludzie nadal śledzą, żeby po przesłuchaniu nowej płyty powiedzieć: "Ach, kiedyś to było Pixies, skończyli się na 'Trompe le Monde'". Patrząc na poprzednie, niezbyt dobrze odbierane albumy, odnosiło się wrażenie, że zespół chce komuś coś na siłę udowodnić. Nie można powiedzieć, że "Doggerel" to album, przy którym Pixies urodzili się na nowo, ale… uspokoili się. I dobrze.

Zdaje się, że Pixies to jeden z tych zespół, których poczynania po wielu latach ludzie nadal śledzą, żeby po przesłuchaniu nowej płyty powiedzieć: "Ach, kiedyś to było Pixies, skończyli się na 'Trompe le Monde'". Patrząc na poprzednie, niezbyt dobrze odbierane albumy, odnosiło się wrażenie, że zespół chce komuś coś na siłę udowodnić. Nie można powiedzieć, że "Doggerel" to album, przy którym Pixies urodzili się na nowo, ale… uspokoili się. I dobrze.
Okładka albumu Pixies "Doggerel" /materiały prasowe

Nie sposób zacząć recenzji albumu Pixies inaczej niż od przypomnienia, że kiedyś to było. "Surfer Rosa" z nieśmiertelnym "Where is my mind?", zachwyty, David Bowie mówiący, że gdyby nie Pixies, to nie robiłby takiej muzyki, jak robił, i Thom Yorke twierdzący, że "Pixies zmieniło jego życie".

Faktycznie nie bez powodu nazywa się Pixies zespołem, który wyprzedzał swój czas. Tylko czas pędził dalej, a zespół nie. Po powrocie, mam wrażenie, bardzo starali się pokazać, że wciąż mogą być jakimiś prekursorami i kombinowali, kombinowali, kombinowali... żeby ostatecznie dojść do etapu: "Gramy, bo lubimy i gramy to, co lubimy". I bardzo dobrze, bo album ma w sobie więcej swobody niż choćby poprzedzający go "Beneath the Eyrie".

Reklama

"Doggerel" to nie całkowity powrót do stylu, który znamy z dokonań grupy z końcówki XX wieku. Ale mamy tutaj smaczki, które pozwalają po kilku nutach odgadnąć, z kim mamy do czynienia. Nieskomplikowane melodie, chwytliwe, miejscami wręcz popowo-radiowe refreny i skradający się bas połączone z charakterystycznym, czasem przechodzącym w melorecytację i brzmiącym dużo dojrzalej, wokalem, który przywodzi na myśl nową falę. Do kompletu teksty, w które im bardziej się wsłuchujesz, tym bardziej zadajesz sobie pytanie: "O coooo tutaj chodzi?".  "Nekromanci wyginający się w tę i z powrotem / czujący się jak sobota, która nigdy się nie skończy (...) Powiedziałem, 'hej-ey-ey-ey / Nie sikaj do fontanny'" z "Nomatterday". Co?

A poważnie - wyrywając z kontekstu poszczególne metafory, jak choćby "Ile ryb tworzy ławicę / nie mogę dzisiaj liczyć" ("Haunted House"), może zdawać się, że teksty są pisane na zasadzie, jak to zaśpiewali w "Who's More Sorry Now?" - "Zamiatałem podłogę w szafie / Znalazłem kilka metafor / Parę butów do biegania / I coś zaległego". Ale po uważniejszym wsłuchaniu się okazuje się, że nawet wspomnienie o chodzeniu do 7-Eleven w "Vault of Heaven" i o królowej Tajlandii w "Dregs of the Wine" ma sens.

Nawet jeśli nadal ktoś po przesłuchaniu albumu miałby ochotę powiedzieć, że to chyba jakiś żart, wystarczy, że spojrzy na tytuł - "Doggerel", który oznacza "głupią lub źle napisaną poezję". Tak zwany cios wyprzedzający.

Pixies "Doggerel", BMG

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pixies | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy