Peja/Slums Attack "2050 EP": Wuchta klasycznego hip hopu [RECENZJA]

Mówisz i masz, jak kiedyś u WWO. Po kilku longplayach Rycha, człowiek wymarzył sobie krótszą formę, więc konkretną EP-ką, totalnie w jego stylu, by nie pogardził. I proszę, może nadzwyczaj krótko nie jest i te trochę ponad pół godziny muzyki dla wielu i tak będzie pełnograjem. Grunt, że jest do bólu treściwie.

Okładka "2050 EP" Peja/Slums Attack
Okładka "2050 EP" Peja/Slums Attack 

"2050 EP" to klasyczny Peja na genialnych (znowu, ale nie do znudzenia!) beatach Magiery. Teoretycznie nic nowego, taki swoisty bryk z ostatnich "25_godzin" i "G.O.A.T.", a i wcześniejszych produkcji. Klasa nie tylko dla fanów poznańskiego rapera, zwłaszcza tych, którzy są z nim od dawna i obserwują jego rozwój i artystyczne, czasami kontrowersyjne wybory (do przypomnienia pierwszy z wymienionych wcześniej albumów).

Odnajdą się tutaj również ci młodsi, mimo że dla nich rap momentami będzie nieco archaiczny, czasami nawet niezrozumiały, ale sytuację może podreperować sam producent, umiejętnie balansując pomiędzy starym Kanye Westem w "Brick phone rap", a klasyczną szkołą: tą nowojorską w "Mojej grze" i whitehouse'ową w "Smogu".

Już w otwierającym "Taranie" pada idealne podsumowanie "2050 EP" - "Muzyczna masakra z szacunkiem do mego miasta" (gdzieś później przejawiają się jeszcze Pekin, Tokio czy nawet Malmoe, ale wiecie - Poznań zawsze na jedynce). I ta masakra, "subtelna jak taran", rzeczywiście jest. Peja i reminiscencje zawsze idą w parze, a najlepiej sprawdzają się w najciekawszej tutaj, aczkolwiek do bólu oklepanej "Mojej grze": to nie tylko rzucanie ksywkami Bushwick Billa, Big Puna, Rakima, PMD czy J-Ro, ale i świetna gra słów - "P*** beat, jak Sir Mix mam lot".

Mało jest zawodników w mainstreamie tej starszej daty, którzy tak często operują ksywkami, jak kiedyś The Game i jednocześnie nie sprawiają przy tym, że ziewa się z nudów. To nie tylko da się przeboleć, ale również może się podobać. Udanie należy też traktować próbę podążania za trendami i wejście w odległe i niezbyt wygodne dla siebie rejony, w których gospodarz upodabnia się trochę do Kaza Bałagane - "Mogę wbić się w ponczo, ale nie chlam ponczu".

Jak sam zapewnia pochodzi z czasów, gdzie nie było sceny, a był rap, więc "to prawdziwy hip-hop dla elity" i podstaw ku temu jest wiele (szacunek za znakomitą robotą DJ-ów: Rinka i Gondka), więc konieczne są też przecież autobiograficzne wątki. U Rycha zawsze mocne, szczere i chwytające, więc cieszy "Nowa autobiografia", w której znalazło się miejsce zarówno dla ojca, "Gangu Olsena", "Wind of change", Okrąglaka i... hip hopu (boskie "Kasetowy szał, Rychu tego wuchtę miał"). A jakże, trzeba to wszystko spiąć klamrą, a na dokładkę dorzucić fantastyczne wspomnienie dawnych czasów w "Brick phone rap", czyli niezły kontrast nowego ze starym.

Im starszy tym lepszy? Niekoniecznie, ale Peję, nawet kiedy kombinuje, słucha się zwyczajnie dobrze. Nieźle wypada "Reakcja łańcuchowa", gdzie raper w język się nie gryzie, przechwałki nie są mu obce ("Ja mam barsy, ty masz bar, kiedy okupujesz Warsy"), ale i rzuca przy tym kompletnie nijaki refren. Aha, i wbijanie szpilek w "SLU 2020" też jest dość ciekawe "Podobno w tym mieście starczy miejsca dla dwóch króli / Zawiń pelikany co łykają Twój populizm".

Raczej cudów się nikt nie spodziewał, nawet po znakomitym, singlowym "Smogu", ale każdy seans z "2050 EP" jest dobrze spożytkowanym czasem. W szczególności dla tych, dla których Peja jest ważną częścią rapowego życia. Ciągle uliczny, dosadny i szczery, ale bardziej stonowany. Wciąż grający na emocjach, pewien swojej wartości lokalny patriota. A w połączeniu z Magierą, swoim nadwornym i zarazem najlepszym producentem, ta powtórka z rozrywki jest znacznie więcej niż solidna. Po prostu warto.

Peja/Slums Attack "2050 EP", RPS Enterteyment

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas