Natalia Przybysz "TAM": Ona płynie, a ja się rozpływam [RECENZJA]
"TAM" to album przypominający morską bryzę. Niby większość z nas doskonale zna to uczucie, a jednak jest w tym coś totalnie odświeżającego.
Wydawałoby się, że całkiem niedawno Natalia Przybysz wraz ze swoją siostrą Pauliną, Bartkiem Królikiem i paroma innymi muzykami podbijali scenę muzyczną jako Sistars. Metryka jest jednak dla mnie bezlitosna: od tamtego czasu minęły dwie dekady. I choć fani tamtego zespołu pewnie mnie za to zamordują, to - przykro drodzy fani Sistars - gdy słyszę takie albumy jak "TAM", jestem w pełni przekonany, że potrzeba ponownego zjednoczenia Sistars wydaje mi się zupełnie bezzasadna.
Powiem to wprost: tak, "TAM" to najlepszy album Natalii Przybysz w jej dotychczasowej dyskografii. Absolutnie kupuję ten retro-vibe unoszący się nad całą płytą. Ba, mam wręcz wrażenie, że zmiksowany został w sposób, który nakazuje porzucenie odsłuchów na serwisach streamingowych na rzecz klasycznej woskowej płyty. Miękkie, nieco matowe brzmienie, w których czuć każdą lampę ogrzewającą ten dźwięk, doskonale uzupełnia pieczołowitość aranżacji. Partie gitar elektrycznych są odpowiednio "szklane", perkusja ma akustyczny sznyt, a bas zawsze wypchnięty jest nieco mocniej niż nakazywałyby współczesne trendy, ale przez to cudownie niesie numery na swoich barkach.
Przekładając to na piosenki. Chociażby w takim "O czymś innym" (absolutnie świetny gościnny występ Mroza) czy nad "Zenitem" unosi się duch Motown z czasów, gdy legendarna wytwórnia bardziej mrugała w stronę dzieciaków z afro szukających marzeń aniżeli kulom dyskotekowym.
Choć dzieje się tu nieco więcej. Wydaje mi się bowiem, że na "TAM" całkiem nieźle udało się wypośrodkować to, co działo się za oceanem w latach 60. i 70. z tym, co działo się w Polsce w mniej więcej podobnym czasie. Bez polskich diw takie "Do zobaczenia do jutra" nie miałoby przecież prawa zaistnieć! Startowanie od takich numerów jak "Morze jest najlepsze" to rozpoczynanie z wysokiego C. Choć początek tego jeszcze nie zwiastuje, błyskawicznie oddajemy się precyzyjnie utkanemu nostalgicznemu, retro-klimatowi, który ma w sobie coś z bluesa. Może gdyby Tadeusz Nalepa urodził się 40 lat później, tworzyłby właśnie taką muzykę? Kończące numer delikatne chórki, grające w tle przy wokalizach Natalii, to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych muzycznie momentów tego roku.
Ale jak zazwyczaj próbuję znaleźć inspiracje, chwycić tropy podrzucane muzykom, tak rzadko zdarzają się tak intertekstualne momenty jak ten w "Nieprawdopodobieństwie". W pewnym momencie słyszymy tu bowiem bezpośrednie nawiązanie do "Careless Whisper" George'a Michaela, zarówno od strony melodii, jak i tekstu.
Nie sposób nie docenić samego wokalu Natalii. Momentalnie dostrzec można, że jej słuch wychowywał się na soulu i r'n'b. Czasami zdarzają się momenty zbyt "sportowe" - ot, eksponowanie umiejętności, w sposób który niczemu nie służy, objawiające się chociażby w niepotrzebnych przeciągnięciach. Lecz to doprawdy drobna wada przy precyzji i wyczuciu, które tu otrzymujemy. Niezależnie czy Natalia ma popłynąć bardziej zmysłowo, delikatnie, czy zejść, by ryknąć nieco mocniej, wie dobrze, jak dozować emocje. W tym, w jaki sposób śpiewa "Japonię", jak w samym kierunku partii wokalnej potrafi przekazać zarówno nostalgię, jak i lekkie znużenie... Niewielu znam wokalistów, którzy tak potrafią.
Mówię emocje, bo całe szczęście "TAM" to nie jest album o niczym. Natalia Przybysz dość mocno zwraca uwagę na warstwę tekstową, tutaj spajaną nieustającym się motywem wody. Ba, prace nad krążkiem przebiegały na greckiej wyspie Hydra, co z pewnością miało ogromny wpływ na to, jak akwatycznie tu bywa. Ale kolejne zbiorniki wodne, podróże statkiem są pretekstem do snucia opowieści o nostalgii, tęsknocie, miłości, chęci ucieczki czy życiowych poszukiwaniach, w które zdecydowanie warto się wgryźć.
Przede wszystkim zaś są taką wisienką na torcie na jednej z najlepszych polskich płyt 2023. Co prawda wolę góry, ale i tak chepeau bas!
Natalia Przybysz, "TAM’", Kayax
9/10