Reklama

Music Inspired by "The Slavs": Perun i Weles temu przyświecali [RECENZJA]

Ignotum per ignotum po łacinie oznacza "niezrozumiałe poprzez niezrozumiałe". Tu mamy płytę, która poszła w zupełnie innym kierunku. Takim, by szanować źródło, ale i z nim kreatywnie pracować.

Ignotum per ignotum po łacinie oznacza "niezrozumiałe poprzez niezrozumiałe". Tu mamy płytę, która poszła w zupełnie innym kierunku. Takim, by szanować źródło, ale i z nim kreatywnie pracować.
Projekt Music Inspired by tworzą Artur Szolc, Robert Srzednicki oraz Kris Wawrzak /materiały prasowe

Odtwarzanie muzyki słowiańskiej jest z wielu powodów zajęciem bardzo ryzykownym. Po kolei: kiedy konstytuowały się - powiedzmy - bazowe kultury europejskie, u nas panowała pełna dowolność aka chaos. Słowianie byli również w epoce prymatu Germanów zazwyczaj niepiśmienni, rolniczy do bólu, skazani na odkrycia cywilizacyjne z Zachodu. Rządził nami prawdopodobnie wiking, w dodatku handlarz niewolników, zwący się Dagome, a po polsku Mieszko I, którego syn stał się później naszym pierwszym królem, a był przy okazji bratem niejakiej Sygryda Storrådy, u nas znanej jako Świętosława, która przez pewien moment w historii była naraz królową Norwegii, Szwecji, Islandii i... Anglii. 

Reklama

Bałtyk i środkowe średniowiecze - rozumiecie - trudna sprawa, istny kalejdoskop. Tropów tej płyty jednak wypada szukać gdzieś w napięciu między tym, co z Hodonem i Ottonem (mianownik to "Otto" nie "Otton" - polska gramatyka tak decyduje, pomimo błędów, które Wam wpajano od podstawówki) działo się u nas na przełomie milleniów.

Do próby rekonstrukcji rzekomej muzyki słowiańskiej projekt Music Inspired by podchodzi rozsądnie. Skoro nie możemy nałożyć na siebie kaftanu z płótna i sierpem dobywać dobroci lasu, spróbujmy w warunkach nowoczesnych wywołać, jak w saamskim joiku, ducha tamtego czegoś. I jest fajnie. Momentami co prawda nagranie ociera się niebezpiecznie o prog rock, etnika w ich wykonaniu jest uwspółcześniona, ale... rytmika, pochody akordowe - tu wielki szacunek, bo Panowie inkorporowali na płytę dokładnie te same patenty harmoniczne, które da się słyszeć w muzyce wczesnego średniowiecza z podejściem pod średniowiecze średnie.

Gdzie zaczyna się za to problem? W takim "Mokoszu", który zamiast oddawać honor etnicznej tradycji, prędzej oddaje hołd meandrującym prog rockowym inspiracjom grupy. Ani to słowiańskie, ani jakiekolwiek. Ot, fiu bździu na fortepianie. Świetny materiał na rockową power ballad, ale na tej płycie po prostu nie siedzi. Przez takie właśnie przeloty, tam gdzie mogliśmy mieć polską Wardrunę czy Heilung, mamy jednak bajzel.

"Perun" idealnie gra na przecięciu neofolku i Sopor Aeternus, ale za chwilę rytmika i damski wokal sprowadzają go to do generycznego goth-folku w typie Ordo Equitum Solis. Co w sumie nie musi być złą rekomendacją. Szczególnie, że wokale robi tam mój serdeczny kolega, Krzysztof Drabikowski z Batiuszki (tamta druga Batiuszka to złodzieje - zapamiętajcie). A to zdolny człowiek. I płytę nagra, i kran naprawi, jak trzeba. Wszystko tu działa jak powinno. Ale taki "Trzygław" to już "Kraina Łagodności" na pełnej. Piekielna niekonsekwencja jest problemem tej, skądinąd wielce interesującej, płyty. Ni przypiął, ni wypiął ląduje tu godny Marka Bilińskiego numer "Chors". Zręczny, ale tak nie licujący z resztą nagrania, że aż zęby bolą.

Na szczęście to łatwe do zignorowania wpadki. Szczególnie w tak szerokim potoku muzyki zwyczajnie bardzo dobrej. Szerokie użycie ksylofonu w "Zachodzie" sygnalizuje, że projekt znów jest na "trasie i ścieżce". Doskonale imitują Wardrunę, Heilung, ale również... Lili Refrain. Słowiańszczyzna, która nadal nie ma w muzyce własnej opowieści, cudnie skleja się tu z północą, o której wiemy już trochę więcej. A wszystkiemu temu przyświeca Saxo Gramatyk, który już na przełomie XI i XII wieku sugerował, że Bałtyk jest swojego rodzaju mikroświatem, o który opiera się tożsamość wielu nacji i narodów.

Płyta uświadamia, że nawet jeśli panowie nie zawsze trafili (np. "Łada" brzmiąca bardziej jak muzak niż etnika; klarnet wyrzucić koniecznie!), to ambicja była. I zamysł. I wiecie co? Oni to w większości dowieźli. Może niepotrzebnie miejscami rozmieniają temat na drobne. Jak w "Welesie". Może jak w "Rod" robią bezczelne Dead Can Dance worship. Ale nadal jest to ambitne, bardzo udane szukanie czegoś, czego my tu i tutaj nie mamy, bo odebrała nam to historia i uwarunkowania polityczne, społeczne. Zróbcie jeszcze jedną taką płytę, acz bardziej do brzegu - proszę. Na razie jest superfajnie.

Music Inspired by "The Slavs", Mystic Production

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama