Mrozu "Złote bloki": Midas polskiej muzyki [RECENZJA]
Trwający od paru lat dojrzały okres twórczości Mroza to na ogół czyste złoto. Najnowsza płyta artysty - i jakże trudno uwierzyć dziś, że odpowiedzialny był za "Miliony monet" - to dalszy ciąg wysokich lotów.
"Złote bloki" wydają się dość naturalnym przejściem z bardziej bluesowej "Aury", w której pobrzmiewały również echa country czy reggae. Ale choć brzmienie nowej płyty Mroza (posłuchaj!) nie zaskakuje, wydaje się, że nastąpiło pewne przesunięcie akcentów. Funk, przewijający się w jego twórczości od lat, tu zdecydowanie wychodzi szerzej - czy to w dęciakach, wysuniętych partiach gitary basowej, czy też dynamicznych, mocno kompresowanych bębnach. Soul, który na "Aurze" nieco się schował, tu znów wychodzi na wierzch.
Sam początek płyty zwiastuje jednak zgoła coś innego. "Złoto" to przykład, jak brzmiałyby nasze rodzime bigbitowe zespoły, gdyby zza żelaznej kurtyny oprócz rock'n'rolla przebijała się muzyka z Motown. "Betonowy las" tkwi gdzieś pomiędzy psychodelicznymi eksperymentami z soulem i funkiem pokroju Curtisa Mayfielda czy Shuggie'ego Otisa a garażowym graniem z podgrzewającymi atmosferę dęciakami. Tu naprawdę zgadza się wszystko. W "Kalifornii" - wbrew nazwie - Mrozu kieruje się bardziej w stronę klimatów filadelfijskich. A "4 dni" to bluesujący slow jam, który momentalnie brzmi jak remasterowana piosenka z lat 60.
Nie mam pojęcia, jak udało się uzyskać tak ciepłe, przejrzyste, a jednocześnie przybrudzone i zupełnie niedzisiejsze analogowe, saturowane brzmienie. Podobnie jak na poprzednim krążku, Mrozu ma wiecznie lekki przester na wokalu, ale w żaden sposób to nie przeszkadza, a jedynie nadaje klimatu. Zresztą, to naprawdę świetny wokalista o potężnych możliwościach - raz zaśpiewa gardłowo, gdzie indziej wejdzie w overdrive, po czym płynnie wejdzie w falsety. A wszystko to z perfekcyjnym wręcz wyczuciem i wiedzą, jak poprowadzić swoje partie, aby te wbijały się w głowę na wieczność.
Dlatego w najsłabszych punktach płyty najtrudniej doszukać się winy samego gospodarza. "Poligon" ma niesamowicie funkujący, pulsujący podkład, który porywa momentalnie, oraz niesamowicie wyluzowanego Mroza. Ograniczając się tylko do tego, jest niesamowicie. Ale kawałek ma też donGURALesko, który luz poczuł jeszcze bardziej od gospodarza i postanowił rzucić zwrotkę przepełnioną rymami dla rymów, gubiąc do reszty jakikolwiek sens. Tak bardzo, że wyrzucone w pewnym momencie słowa "co ty w ogóle pier...lisz?!" wydają się wręcz jakimś niespodziewanym przebłyskiem świadomości wypowiadającego.
Trudno obronić też "Za daleko" z Vito Bambino - kawałek ze świetnie płynącą linią basu, ale wyraźnie lżejszy od reszty. To rzecz mrugająca w stronę masowego słuchacza, co najbardziej udowadnia refren. Co więcej, od pewnego czasu lider Bitaminy pisze zwrotki i sposób ich prowadzenia w sposób automatyczny, przez co jego ostatnie występy gościnne zaczynają się zlewać ze sobą. Tu mamy to samo.
Honor gości ratuje Jarecki, który w klimatach "Nogi na stół" odnajduje się idealnie. Jeżeli słuchaliście jego "Totemu" to z pewnością was to nie zaskoczy. W "Bez świadków" za to pojawia się Ras - dość zaskakująco, bo nawet jeżeli regularnie wspiera Mroza swoimi tekstami (jak zwykle mało zapamiętywalnymi, ale nieprzeszkadzającymi i niosącymi melodię wokalu jak trzeba), sam jakiś czas temu zawiesił mikrofon na kołku. Przerwy nie słychać, zasadniczo to jedna z lepszych zwrotek członka Rasmentalism w ostatnich latach. Podskórnie czuć tu jednak zgorzknienie i zmęczenie, przez co świadomość, że może być to jedna z ostatnich okazji, by posłuchać Rasa, trafia jeszcze bardziej.
Wiem, że sam Mrozu wykasował w swojej głowie całą dyskografię przed płytą "Zew". Nie dziwię się - mamy do czynienia z artystą dojrzałym, świadomym w pełni, w którą stronę chce podążać. Owocem jest trzeci z kolei naprawdę bardzo dobry album, do którego chce się wracać.
Mrozu "Złote Bloki", Universal Music Polska
8/10