Recenzja Mrozu "Zew": Powiało chłodem
Mrozu umie wyprodukować, napisać, zaśpiewać. I dotąd jeszcze nie pokazał tego w lepszy sposób niż na swojej czwartej płycie, choć wciąż daleko do szczytu jego możliwości. I określenia tego, dla kogo chce nagrywać.
"Zew" zaczyna się jak płyta, o której będzie mówić się głośno jeszcze pod koniec roku. Singlowy "Duch" z podskórnym, momentalnie wyczuwanym basem, niepokojącymi chórkami, linią wokalu idącą w zwierzęcy skowyt i linijkami "pięć stów, tyle dałem jej na kilka szwów" to genialny, zaskakujący kawałek i ewidentnie ta sytuacja, kiedy brzmienie ma temperaturę. Mrozu, który niedawno prezentował się, jakby mógł przystąpić do Afromental (co w żadnym razie nie jest zniewagą!), jest tu niczym trzeci brat Waglewski. Potem wjeżdża "Sierść", również znakomita, niejednostajnie pulsująca, z krótkimi zagrywkami syntezatorowymi i gitarowymi, szumiąca, warcząca, "drapieżna w sobie". Następnie "Mgła" z matowym, ciężkim werblem, vintage'owym klawiszem, zaśpiewana w stylu błękitnookiego soulu, niby już bezpieczna, niemniej unaoczniająca "smutek wypity do dna". Słuchacz zaciera wtedy ręce, ciesząc się z tego, jak umiejętnie artysta poprowadził walkę o swoją tożsamość.
Dwie kolejne piosenki to już jednak Mrozu bliższy "Rollecoastera", przesadnie wystylizowany na retro, wokalnie gdzieś pomiędzy Krautwurstem i Zauchą, flirtujący z gospel i bluesem. A następne cztery utwory idą w rocka lat 70., ze szczyptą psychodelii. Pazur przesteru, analogowy tłuszcz, wszystko to tyle porządne, co znane na wylot i niespecjalnie frapujące. Jeżeli nadal może być mowa o Waglewskich, to tych z Kim Nowak, ale brakuje krwi, błysku kompozycji, nośności. Jasno pokazują to najsłabsi na krążku "Nieśmiertelni", taka rutyna na rodzimy festiwal, banalnie kulminująca w refrenie, z "santaniczną" gitarą i słowami odruchowo omijającymi uszy.
"Zew" budzi się jeszcze wraz z bardzo dobrym "Jak Ty", umiejętnie rosnącym (ale kiedy trzeba gasnącym, żeby była dramaturgia), "bardzo bondowym" (te smyki!), traktującym celnie o relacji pary, nie mogącej być ani razem, ani osobno. Słowo "refren" pada w tej recenzji za często - ale ten jeszcze raz paść musi. "Nie ma nikogo takiego jak Ty / Między burzą, ciszą, zgodą, wojną - my / startem, metą, prawdą, brednią / nie mogę być kim byś chciała / mogę ci dać czego nie miałaś" - te wersy, umiejętnie zaakcentowane, z dobrą przerzutnią powtarza się odruchowo. I chce ich więcej.
Szkoda, że czwarty krążek wrocławianina nie spełnia singlowych obietnic, będąc płytą dobrą, dopilnowaną realizacyjnie (Marcin Bors), bezbłędnie śpiewaną, ale jednak pękniętą - w połowie na prezent dla wychowanego na Trójce ojca, w połowie dla poszukującego słuchacza pragnącego wyjść poza bezpieczne, wyrysowane na wszystkich mapach terytoria i uporządkowane emocje. Jestem całym sercem za drugą frakcją i aż boję się pomyśleć, co Mrozu by nagrał współpracując z takim Teielte, Sonar Soulem, Praczasem czy Sampler Orchestrą. On też by się pewno bał myśląc o tym, jak zweryfikuje to rynek. Ale może kiedyś? W końcu salony ponoć go nie interesują.
Mrozu "Zew", Gorgo Music
7/10