Morcheeba "Blackest Blue": "Lecz gdzie są niegdysiejsze śniegi?" [RECENZJA]

Paweł Waliński

Tam po lewej wrzucacie monetę, potem trzeba tylko ustawić gałką datę na 2002 rok. Następnie pociągacie tę wajchę z czerwoną kulką u szczytu i ziuuuuuuuuuuuuuuu...

Morcheeba na okładce płyty "Blackest Blue"
Morcheeba na okładce płyty "Blackest Blue" 

Będąc starym zgredem, dobrze pamiętam jak to było dwadzieścia lat temu. Mieliśmy monochromatyczne telefony służące do rozmów, polską polityką niepodzielnie rządził Leszek Miller, któremu nie w głowie były jeszcze ogórki. Znany producent filmowy nie przyszedł jeszcze do znanego naczelnego znanej gazety, trap nadal był zajawką tylko dla wkręconych w EDM czy IDM i mało kto spodziewał się, że za rok-dwa wybuchnie z taką siłą.

Na popowych listach przebojów królował najbardziej (i słusznie) znienawidzony zespół świata, czyli Nickelback, a na Linkin Park patrzono jak na obiecujących debiutantów. W tych wspaniałych (lub nie, jak kto woli) okolicznościach przyrody Morcheeba, a konkretnie ich singel "Otherwise" z płyty "Charango" był w polskiej telewizji i stacjach radiowych tak wszechobecny, że wyjmując z lodówki masło szczerze wierzyłem, że po odwinięciu owego z papierka ujrzę grawerowaną w nim czarowną fizjonomię Skye Edwards.

Tak, tak było dwie dekady temu, o czym może w kontekście samej Skye nieelegancko może wypominać, szczególnie że chwilę potem pokłóciła się braćmi Godfrey, opuściła formację. Wkrótce została zastąpiona przez Daisy Martey, którą niedługo potem zwolniono, a po niesatysfakcjonujących przesłuchaniach całych tabunów kolejnych wokalistek i odejściu Paula Godfreya, Ross doszedł do wniosku, że wypadałoby się ze Skye przeprosić. Wspólnie nagrali średnią płytę pod szyldem Skye & Ross. Teraz z kolei wróciwszy do starego szyldu... grają na dobrą sprawę dokładnie to samo, co tak dobrze wychodziło im dwadzieścia lat wcześniej.

Czyli zanurzone od stóp do głów w bluesowej tradycji popowe numery niesione zazwyczaj trip-hopową rytmiką. Może, zgodnie z tytułem albumu, więcej tu odcieni ciemniejszych, niż przyzwyczaili nas podówczas, ale na dobrą sprawę czas dla Morcheeby jakby stanął w miejscu. W takim choćby "Sulphur Soul" słyszymy nawet dalekie echa Portishead, czy wręcz jeszcze dalsze ślepej uliczki, jaką w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych był rock industrialny.

Czy to niedzisiejsze? Jak najbardziej. Czy to zarzut? Niekoniecznie. Prędzej jest to dla duetu strefa komfortu i wyraźne zaznaczenie pola gry. Morcheeba list przebojów już nie podbije. Nie będzie nawet próbować ścigać się z młodszymi. Swoim produktem celuje w dokładnie ten sam fanbase, który pokochał ich wtedy na dłużej niż trwanie jednego superprzebojowego singla plus nieliczne (spójrzmy prawdzie w oczy) jednostki, które od tamtego czasu zramolały (no, niech będzie - "dojrzały") do tego stopnia, żeby takie granie docenić. Powłóczyste jak muślin, niespieszne jak Elmer Fudd (fani Morcheeby mają odpowiedni PESEL, by pamiętać kto zacz), bujające, zmysłowe, synonimiczne wręcz ze słowem "chilout".

Tyle dobrego. Bo w tej beczce ciemnego, niby z gryki, miodu oczywiście jest łyża dziegciu. Taka konkretnie, że gdyby nie wszystkie te triki tak wokalne, jak i aranżacyjne oraz produkcyjne, gdyby "Blackest Blue" odrzeć brutalnie z tych szat i postawić nagą jak Zuzannę przed starcami, to Morcheeba, jak bohaterka obrazu holenderskiego mistrza, musiałaby odruchowo zasłonić wstydliwie swoje wdzięki. Bo kompozycyjnie nowa płyta niekoniecznie sięga poziomu, który duet osiągał będąc jeszcze tercetem. W tych innych, z perspektywy już dosyć dziwnych czasach, za którymi niejeden utoczy łezkę. I dla owego i jemu podobnych jest właśnie to nagranie.

Nie powiem, jak czytaliście powyżej, trip (nomen omen) w czasie z tego wyszedł przyzwoity, nawet jeśli trwający zaledwie jedną godzinę szkolną. Ale w sumie i to pasuje, bo dwadzieścia lat temu to jeszcze była (średnia, ale zawsze) szkoła, a nie to co teraz. Starość, smutek, choroby zakaźne i przewlekłe oraz znój pisania recenzji dla portalu Interia. "Lecz gdzie są niegdysiejsze śniegi", jak chciał poeta Villon?

Morcheeba "Blackest Blue", Universal

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas