Trip hop w 10 odsłonach

Z okazji trasy koncertowej Tricky'ego po Polsce przypominamy listę 10 albumów istotnych dla rozwoju gatunku określanego mianem trip hop.

3D i jego Massive Attack zapoczątkowali trip hop fot. Carl De Souza
3D i jego Massive Attack zapoczątkowali trip hop fot. Carl De SouzaGetty Images/Flash Press Media

Przypomnijmy: trip hop był jednym z najprężniejszych gatunków muzycznych pierwszej połowy lat 90. zeszłego stulecia. Później styl zaczął "więdnąć" lub też ewoluować w inne formy - tak różne, jak na przykład wybitne gitarowo-dubowe arcydzieło "Mezzanine" Massive Attack, czy przeznaczone na listy przebojów, zwiewne "Big Calm" Morcheeby. A wszystko zaczęło się od...

Massive Attack "Blue Lines" (1991)

Bezdyskusyjnie, właśnie debiut bristolskiej formacji (stąd też o trip hopie mówiono Bristol sound) zapoczątkował gatunek, choć dopiero kilka lat po premierze "Blue Lines" płyta wraz z dokonaniami Portishead czy Tricky'ego została zaszeregowana stylistycznie.

Początkowo wszyscy wpadli w szok, bo nikt wcześniej tak nie zamieszał tak odrębnymi gatunkami. Później już były zachwyty wpadające momentami w obsesję, także ze strony mniej wyrobionych słuchaczy, a to ze względu na triphopowy przebój wszech czasów - niezmiennie porażający "Unfinished Sympathy". Zresztą każdy utwór z "Blue Lines" osobno zawierał w sobie intrygujący potencjał singlowy, by kompleksowo komponować jeden z najważniejszych albumów w historii muzyki.

Zobacz "Unfinished Sympathy":



Portishead - "Dummy" (1994)

Obok "Blue Lines", druga najważniejsza płyta z wielkiej triphopowej trójcy (dopełnia ją "Maxinquaye" Tricky'ego, o czym poniżej). Niby ten sam gatunek, ale jakże stylistycznie różny od przesiąkniętych jamajskimi brzmieniami dokonań Massive Attack.

Zamiast soulowego ciepła, Portishead (też z Bristolu) hipnotyzowali kliniczne chłodnymi obrazkami z filmu. Zresztą "Dummy" wykwitł jako rozwinięcie filmowego pomysłu w postaci etiudy "To Kill A Dead Man" - płyta miała być ścieżka dźwiękową do obrazu. I właśnie tak się słucha debiutu Portishead - jak soundtracku do powstającego w głowie filmu. Soundtracku z tak poruszającymi i zarazem przebojowymi kompozycjami, jak "Sour Times" czy "Glory Box".

Zobacz "Glory Box":



Tricky - "Maxinquaye" (1995)

Tricky szlify pobierał u kolegów z Massive Attack, ale znudziły go - jak mówił - zbyt wyszlifowane produkcje 3D, Daddy'ego G i Mushrooma, dlatego postanowił spróbować szczęścia na własną rękę. Z pomocą nastoletniej wówczas wokalistki Martiny Topley-Bird (prywatnie wówczas partnerki artysty) do przyswajalnego ekstremum posunął eksperymenty zapoczątkowane na albumach "Blue Lines" i "Protection" Massive Attack, by wydać najniebezpieczniejszą i najseksowniejszą triphopową produkcję wszech czasów.

To także ostatnia płyta z gatunku przed jego dewaluacją w stronę muzyki do filiżanki kawy. Bo przecież przy "Black Steel" czy "Overcome" małej czarnej spokojnie pić się nie da.

Zobacz "Overcome":



Massive Attack - "Mezzanine" (1998)

Pionierzy gatunku - właśnie z tego powodu ponownie pojawili się w zestawieniu - znakomicie wyczuli moment, kiedy trip hop, delikatnie mówiąc, zaczął cuchnąć. "Mezzanine" tak wiele dzieli i różni od dwóch pierwszych albumów Massive Attack, że możnaby uznać płytę za dzieło innego zespołu. Soulowe, ciepłe dźwięki zalano gęstym i mrocznym jak smoła dubowym brzmieniem, dorzucając na dokładkę ciężkie jak ołów gitary.

Efekt był tak niesamowity, że do dziś istnieją dwie prężne szkoły fanów 3D i spółki: ci, którzy wyżej cenią klasyczny "Blue Lines", i ci wychwalający eksperymentalny "Mezzanine". Po ponad 10 latach wciąż nie rozstrzygnięto sporu. Pewnie również z tego powodu, że obie płyty mają jednak wiele cech wspólnych. Na przykład nie tylko nowatorskie brzmienie, ale też wspaniałe kompozycje. Te bardziej znane z "Mezzanine" to "Angel" czy "Teardrop".

Zobacz "Angel":



DJ Shadow - "Endtroducing..." (1996)

Być może niektórzy uznają, że umieszczenie w tym zestawieniu debiutu DJ Shadowa jest stylistyczną nadinterpretacją. Jednak "Endtroducing..." z wczesnymi płytami bristolskiej trójcy łączy nie tylko data wydania. Album trafił do księgi Księgi Rekordów Guinnesa ze względu na liczbę wykorzystanych na płycie sampli - "Endtroducing..." jest skompletowany wyłącznie z fragmentów innych utworów, tudzież programów telewizyjnych i radiowych.

Sample to jednak nie jedyny spójnik z trip hopem. Debiut DJ Shadowa to w gruncie rzeczy instrumentalna muzyka hiphopowa, ale wyciągnięta na inny poziom, dlatego naturalnym jest usytuowanie "Endtroducing..." obok "Blue Lines" czy " Maxinquaye" (te soulowe sample), ale też i "Dummy" (mocno filmowy klimat całości).

Zobacz "Midnight in a Perfect World":



Lamb - "Lamb" (1996)

Bristol sound w wersji manchesterskiej, bo właśnie z miasta Joy Division i The Smiths pochodzi rzeczony duet. Po wydaniu debiutanckiej płyty zatytułowanej z genialną prostotą "Lamb" wydawało się, że obdarzony nietuzinkową wyobraźnią producent Andy Barlow i niesamowita wokalistka Lou Rhodes, skazani są na sukces.

Niestety, pomimo spektakularnego powodzenia singla "Górecki" (zainspirowanego "Trzecią Symfonią" Mikołaja Góreckiego), duet nigdy nie wybił się poza niszę, zarazem zyskując ekskluzywny status zespołu kultowego. A "Lamb" wyróżnia się pośród innych triphopowych albumów z połowy lat 90. mocno jazzowym klimatem i silnymi nawiązaniami do królującej wówczas w klubach muzyki drum'n'bass.

Zobacz "Górecki":



Sneaker Pimps - Becoming X (1996)

Również w 1996 roku zadebiutował kolejny zespół z intrygującą wokalistką (Kelli Dayton), mocno zapatrzony w dokonania bristolskiej trójcy. Sneaker Pimps także zaproponowali mocny singiel w postaci "6 Underground", który zaskakująco zdobył popularność w Ameryce. Dzięki popularności piosenki "Becoming X" spędziło aż 23. tygodnie w zestawieniu bestsellerów płytowych "Billboard 200". A jak wiadomo rynek amerykańskie jest dla Brytyjczyków najtrudniejszy.

Choć debiut Sneaker Pimps do wybitnych albumów nie należy, to jednak krytycy zaznaczali intrygujący pomysł na brzmienie. Opiniotwórczy serwis Pitchfork stwierdził, że "Becoming X" brzmi jak "elektryczna wersja Sade", tudzież "futurystyczna ścieżka dźwiękowa do Jamesa Bonda".

Zobacz "6 Underground":



Morcheeba - "Big Calm" (1998)

1996 to także rok debiutu tria Morcheeba. Album "Who Can You Trust", pomimo silnych nawiązań do twórczości Portishead obronił się, dając zespołowi drugą szansę. Tą wykorzystali znakomicie, choć inaczej niż pionierzy gatunku. Bracia Paul i Ross Godfrey oraz wokalistka Skye Edwards postanowili podlać trip hopowym sosem, a single "The Sea", "Part of the Process" czy "Blindfold" były prezentowane w stacjach radiowych z taką sama częstotliwością, jak największe mainstreamowe "hiciory".

"Big Calm" to najbardziej wyrazisty przykład zmutowania trip hopu na masowe potrzeby. I nie ma w tym nic gorszącego.

Zobacz "Part of the Process":



Hoover - "A New Stereophonic Sound Spectacular" (1996)

Jedyny kontynentalny przedstawiciel trip hopu w tym zestawieniu - zespół pochodzi z Belgii. Na "A New Stereophonic Sound Spectacular" wszystko się zgadza z bristolskim szablonem: klimat pełen tajemnicy, podszyty seksem wokal Liesje Sadonius, leniwa produkcja, wreszcie sample i orkiestrowe wstawki. A singlowy "2 Wicky" przyjemnie policzkował basowymi uderzeniami. I wszyscy pamiętamy, że to właśnie ten utwór znalazł się na ścieżce dźwiękowej frapującego filmu "Ukryte pragnienia" w reżyserii Bernardo Bertolucciego.

Zobacz "2 Wicky":



Tricky - "Nearly God" (1996)

O ile "Big Calm" to trip hop w najprzystępniejszej postaci, to "Nearly God" (album autorstwa Tricky'ego, ale przez niego nie podpisany) prezentuje Bristol sound w najbardziej ekstremalnej i abstrakcyjnej postaci. To bardzo trudna i eksperymentalna płyta, ale dla wielu najwybitniejsze dokonanie artysty. Płyta poraża nie tylko zaskakującym podejściem do brzmienia i formy kompozycji, ale też paletą gości.

Na "Nearly God" Tricky zaprosił Terry'ego Halla (The Specials), Alison Moyet, Cath Coffey, Neneh Cherry, Björk i oczywiście Martinę Topley-Bird. Album miał zawierać również duet artysty z Damonem Albarnem z Blur, ale krewkiego Tricky'ego zdenerwował powolny i drobiazgowy sposób pracy wokalisty. A bezczelny tytuł płyty pochodzi z wywiadu dla magazynu "The Face", w którym artystę zapytano: "Jak to jest być bogiem... No, prawie bogiem?".

Zobacz "Poems":

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas