Reklama

Mierzyć się z własną legendą

Izrael "Dża ludzie", Lemon Records

Fani reggae'owej legendy, grupy Izrael w końcu doczekali się nowego albumu. Ostatnie ponad dwa lata od kiedy zespół reaktywował się, były okresem w którym zarówno krytycy muzyczni, jak i sympatycy jamajskiego grania z niecierpliwością oczekiwali na nowy materiał.

Pod koniec 2008 roku album "Dża Ludzie" pojawił się w sklepach i pierwsze z czym musiał się zmierzyć to legenda płyt i działalności zespołu sprzed rozwiązania zespołu w połowie lat 90.

Wobec tego oczekiwania fanów w stosunku do albumu "Dża Ludzie" były ogromne. Na ile tylko to możliwe zespół postarał się je zaspokoić. W związku z tym płyta została dopieszczona i dopracowana w prawie każdym szczególe. Jest to na tyle widoczne, że czasami aż niestety razi.

Reklama

Robert Brylewski i spółka ceniąc czystość brzmienia i wysublimowane aranżacje muzyczne dokonała części nagrań (bas, perkusja, gitary, saksofony, keyboardy, część wokali) u Mad Profesora i Joe Ariwy w Londynie w Studiu "Ariwa". Dzięki temu podkłady brzmią old schoolowo i niesie się od nich powiew typowo jamajskiej mieszanki roots reggae i dubu.

Część swojego najnowszego materiału Izrael zarejestrował także w Studiu "AS One" i pozytywne tego efekty w postaci czystości brzmienia poszczególnych instrumentów i wokali są słyszalne. W tym przypadku sprawdził się również miks i mastering Jarka Smaka oraz Mariusza Dziurawca. Brzmienie, czystość podkładów i wokali, powiew dubowego basu rodem z "Ariwy" itd., to niekwestionowane zalety "Dża Ludzi".

Na plus należy też zapisać zespołowi warstwę instrumentalną. Bowiem w takich utworach, jak "Jah people" czy "Love youniversal" ciekawie bowiem brzmią saksofony Włodka "Kiniora" Kiniorskiego, choć czasami sprawiają wrażenie jakby zbytnio znajdowały się w tle innych instrumentów. Fajnym pomysłem było też wykorzystanie fleta basowego, który w kawałkach "Dusza w podróży" i "Dża ludzie" brzmi bardzo kojąco i uspokajająco. Także co do sekcji rytmicznej nie mam nic do zarzucenia.

Natomiast mam spore zastrzeżenia co do spójności płyty. Okazuje się że Izrael chyba "przedobrzył" z dopieszczaniem płyty i jej stylistyką. Pewnie wielu fanów oczekiwało stylistyki rootsowej oraz dubowej, a tymczasem zespół próbując wyjść chyba naprzeciw młodym fanom reggae w kilku piosenkach, m.in. "Życie to chwila", "Rootz party" (wbrew nazwie) wprowadził elementy ragamuffinowe. Przez to została złamana koncepcja spójności albumu.

Zdecydowanie wymienione kawałki odstają od bardzo dobrych tekstowo, wokalnie i instrumentalnie "Don't dominate", "Interesy" czy "Brotherhood of man". Akurat ostatnie trzy piosenki to nawiązanie do "starego, dobrego" Izraela z albumu "Biada, biada, biada" czyli najwyższa klasa.

Takiego Brylewskiego, Rozwadowskiego, Malejonka i resztę zespołu chcemy zawsze słyszeć. Inteligentne teksty o walce ze złem, nierównością, zakłamaniem, a więc z Babilonem - o to chodzi panowie! Chylę też czoła przed pomysłami na utwory "Love youniversal" i "Każda chwila", gdzie pozytywne przesłania budują radość i nadzieję w sercu. A taka właśnie powinna być ta muzyka.

Podsumowując swoje spostrzeżenia stwierdzam, że "nowy" Izrael jest wciąż klasowym zespołem. Niestety boje się, że formacja stanie się ofiarą własnej legendy (obym się mylił) i przez to "Dża Ludzie" będzie postrzegana jako namiastka płyt "starego" Izraela, które "obrosły już w historię".

Marcin Danielewski

(Listy do redakcji)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: legendy | Izrael
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy