Reklama

Michał Giercuszkiewicz "Wolność": A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? [RECENZJA]

Michał Giercuszkiewicz, znany jako bębniarz Dżemu w pierwszej połowie lat 80. oraz regularny współpracownik braci Skrzeków w najróżniejszych wydaniach, postanowił wypuścić własny, solowy album. Pełno tu powrotów do przeszłości, różnych brzmień, którymi parali się muzycy współpracujący z Gierem. Nie ma natomiast płyty autentycznie angażującej słuchacza.

Michał Giercuszkiewicz, znany jako bębniarz Dżemu w pierwszej połowie lat 80. oraz regularny współpracownik braci Skrzeków w najróżniejszych wydaniach, postanowił wypuścić własny, solowy album. Pełno tu powrotów do przeszłości, różnych brzmień, którymi parali się muzycy współpracujący z Gierem. Nie ma natomiast płyty autentycznie angażującej słuchacza.
Michał Giercuszkiewicz na okładce plyty "Wolność" /

Dobrze, przyznaję - mimo tego, jak uznanym perkusistą jest Giercuszkiewicz, to jego solowa płyta jawiła mi się w wyobraźni jako pomysł zupełnie nietrafiony. Szczególnie że jej zawartość nie była uzależniona tyle od samego twórcy, co od zaproszonych przez niego gości. A przyznajmy: bogata kolekcja płyt, w które uwikłany był Gier, jest jednocześnie dyskografią niezwykle nierówną.

"Wolność" to projekt nieco ciekawszy niż sugerowałaby okropna, zrobiona po kosztach okładka. Bynajmniej nie z powodu jakości samych utworów, a właśnie z tego, jak doskonale udało się tu uchwycić przekrój twórczości, w jaką zaangażowany był Giercuszkiewicz na przestrzeni całego swojego życia.

Reklama

Płyta zaczyna się bowiem od 10-minutowego utworu, w którym dominującą rolę grają klawisze Józefa Skrzeka. Początkowe prog-rockowe impresje, bliskie King Crimson, w drugiej połowie zbliżają się do klimatów Vangelisa czy wręcz późnych dzieł macierzystej formacji greckiego mistrza, grupy Aphrodite's Child. I to jest moment, gdy myślimy sobie, jak cudownym doświadczeniem może być "Wolność".

Ale klimaty zmieniają się jak w kalejdoskopie i okazuje się, że tak pięknie nie ma. Różnorodność udowadnia chociażby "Gyear" - jazzowa solówka na puzonie Bronisława Dużego. Brzmi to tak jakby ktoś zapomniał wstawić pozostałych kilkunastu minut imponującego, cold jazzowego utworu, przez co słuchacze otrzymują zaledwie 3 minuty jednego instrumentu.

W dość podobne klimaty uderza także "Mich", opierający się na dźwiękach fortepianu wychodzących spod dłoni Anthimosa Apostolisa, w którym to utworze pod koniec pojawiają się elementy ambientowe - szkoda, że twórcy nie zdecydowali się pociągnąć tego tematu dalej.

Jazzowe inspiracje dobrze wpisują się w niekoniecznie jazzowe utwory, tak jak w "Tratwie", w której w generycznym bluesowo-jamowym utworze niespodziewanie pojawia się solówka na puzonie, skutecznie ożywiająca całość. Generyczność to zresztą dobre słowo, którym można określić "Wyspę skalistą" czy "Friendship" - bardzo typowe w swoich gatunkach utwory, które nawet po chwili słuchania staną się co najwyżej tłem. Oczywiście tu nic nie miało zaskakiwać, ale tym bardziej szkoda, że jedyne, co pozostawiają te piosenki po sobie, to obojętność oraz pozostałości po wysiłku, spowodowanego szukaniem jakiegoś punktu zaczepienia.

Jeżeli jednak szukać czegoś zaskakującego, to byłby to "Nocny prąd" z jedyną na całym krążku partią wokalną. Ta powierzona została posiadaczce prawdopodobnie najniższego żeńskiego głosu w Polsce, Agnieszce Łapce. Wokalistka - współpracująca już wcześniej z Gierem w ramach Śląskiej Grupy Bluesowej oraz zespołu Ości - mimo niewątpliwie imponującej i bardzo oryginalnej barwy, zdaje się nieco gubić swoje atuty w towarzystwie tej bardzo lekkiej melodii. Wokalistka zdecydowanie lepiej koresponduje z cięższymi klimatami, znanymi chociażby z miejscami naprawdę imponującej, acz mocno zapomnianej EP-ki "Łapka" z 2013 roku.

Tytułowa "Wolność" to natomiast klasyczny blues z piwnicy: nawet jakość dźwięku, która bardzo odbiega od pozostałych kompozycji. To zdecydowanie musiała być rejestracja granego na żywo utworu.

Co do grania na żywo - rzecz, o której nie wspomniałem wcześniej: "Wolność" to dwupłytówka, a na drugim krążku znajdziemy niepublikowane wcześniej nagrania koncertowe takich zespołów jak Dżem, Kwadrat czy Śląska Grupa Bluesowa. Najbardziej wyróżniają się wśród nich nagrania sygnowane jako Józef Skrzek i Bezdomne Psy, imponujące pomysłami zrzeszającymi inspiracje zarówno bardziej tradycyjnym spojrzeniem na rocka progresywnego, jak i fusion. "Szum z Bieszczad" w pewnym momencie przekształca się w improwizacyjny twór, którego pozazdrościć by mogło krautrockowe Can!

Resztę trudno traktować jako coś więcej niż smaczek, szczególnie gdy jakość części nagrań - i to o dziwo tych najświeższych, bo mowa tu przede wszystkim o nagranych z ŚGB "Kinie" i "Nikt nie zna swojej godziny" - pozostawia naprawdę wiele do życzenia.

Komu mogę polecić "Wolność"? Na pewno kilku pokoleniom słuchaczy, które wychowane zostały na śląskim bluesie i chcą uhonorować w swoich głośnikach oraz słuchawkach jednego z najważniejszych twórców tej sceny. I w zasadzie to tylko im. Dla reszty "Wolność" może okazać się płytą w dużej mierze przezroczystą, której momenty wybudzenia zapewnia genialny jak zawsze Józef Skrzek.

Żeby nie było: tu nie ma momentów naprawdę kiepskich, ale też trudno tę pozycję chwalić, gdy wszystko wydaje się powtórką z wcześniejszych projektów Giera. Jednak już w kontekście pokazania przekrojowości twórczości artystycznej Giercuszkiewicza, "Wolność" sprawdzi się doskonale. I tak właśnie najlepiej ją postrzegać: bo Gier to nie tylko Dżem, jak wielu mogło się wydawać.

Michał "Gier" Giercuszkiewicz "Wolność", Metal Mind Productions

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Giercuszkiewicz | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy