Reklama

Mark Ronson "Late Night Feelings": Przeboje bez polotu [RECENZJA]

W jednoosobowej maszynie taśmowego robienia hitów poprzestawiały się tryby, których nierówna praca mocno wpłynęła na produkt końcowy.

W jednoosobowej maszynie taśmowego robienia hitów poprzestawiały się tryby, których nierówna praca mocno wpłynęła na produkt końcowy.
Okładka płyty "Late Night Feelings" Marka Ronsona /

Jacy są najważniejsi producenci na popowej scenie ostatnich lat? Lista będzie bardzo długa, ale nie mogłoby na niej zabraknąć angielskiego DJ-a Marka Ronsona. Broń Boże na samym szczycie, nawet z dala od absolutnej czołówki, ale jego pominięcie byłoby olbrzymim błędem. A przecież hitów stworzył wiele, wśród których prym wiedzie "Uptown Funk" z Bruno Marsem.

Autor mocnego, wydanego przed wieloma laty "Here Comes the Fuzz" i całkiem niezłego, piekielnie przebojowego "Uptown Special" nie próżnuje. Przygotował nowy album inny od swoich poprzedników, jednak ze sprawdzonymi patentami na szybki i łatwy sukces. Jest znana marka, dorabianie ideologii, kreowanie historyjek o smutku i samotnych powrotach do domu nad ranem oraz, co najbardziej oczywiste, zaproszenie kilku (u)znanych nazwisk. Właśnie tak przedstawia się "Late Night Feelings" w pigułce, album przebojowy w teorii, a w praktyce wypadający w tej materii o wiele słabiej. 

Reklama

Typowych, nośnych hitów jest tu jakby mniej, ale nawet jeśli już są to i tak spokojnie poradzą sobie w radiu wśród mniej wymagających odbiorców. Co ważne, na "Late Night Feelings" dominują wokalistki. Od Lykke Li, która wprowadza w klimat całej produkcji w tytułowym utworze, przez Camilę Cabello wnoszącą teen popowy pierwiastek w "Find U Again", aż po Miley Cyrus w "Nothing Breaks Like a Heart". Kilkukrotnie pojawia się Yebba, w dodatku w najbardziej bezpłciowych numerach, swoją obecność zaznacza też Alicia Keys. Brak tu jednak hooków, zainteresowania słuchacza tekstem, nie wspominając o refrenach, których nie pamięta się od razu po skończonym seansie z albumem. I to jest największy zarzut - wokale w porównaniu do dobrych melodii, których Ronson dostarczył sporo, wypadają bardzo blado.

Jest zmiana kierunku, aczkolwiek nie tak drastyczna, jak zapowiadali niektórzy i mogły sugerować pierwsze single. Pojawia się więcej syntetycznych elementów, Anglik często spogląda w stronę ejtisowego popu (świetny "Pieces of Us" z delikatnym wokalem King Princess), ograniczając przy tym swoje fascynacje rasowym funkiem i R&B. Z pomocą kilku współpracowników, wśród których jest m.in. Kevin Parker z Tame Impali, udało mu się napisać kilka świetnych i chwytliwych motywów, chociażby w wyróżniającym się najbardziej "Truth" z wspomnianą wcześniej Alicią Keys i męskim akcentem, którym jest The Last Artful, Dodgr. Dominują klawisze, syntetyczne bębny, smaczkami są pojedyncze patenty, chociażby talkbox, który po latach niebytu i marginalizowania wraca do łask. 

Z "Late Night Feelings" jest trochę jak z nowymi produktami, które wychodzą z fabryki. Kilku technologów i inżynierów postanowiło ulepszyć dobrze znany i lubiany produkt, zmienić jego design i czekać na to, jak zareaguje rynek. Ktoś pomyślał, że znowu wystarczy tylko marka, która poniesie się sama, nawet bez wielkich przebojów. Są za to tylko niezłe piosenki, które sprawdzą się w tle, ale czy należy to traktować jako zaletę, niech każdy odpowie już sobie sam.

Mark Ronson "Late Night Feelings", Sony Music Poland 

5/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mark Ronson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy