Reklama

Małpa "Bóg nie gra w kości": cierpliwość popłaca [RECENZJA]

Chyba każdy lubi niespodzianki. Rzeczy, po których niczego się nie spodziewa, a dostaje coś, co zostaje z nim na dłużej. Zmienia też optykę i udowadnia, że nic nie dzieje się przypadkiem. Nowy album Małpy spełnia pokładana w nim nadzieje, a nawet wnosi jeszcze więcej dla tych z trójką z przodu.

Chyba każdy lubi niespodzianki. Rzeczy, po których niczego się nie spodziewa, a dostaje coś, co zostaje z nim na dłużej. Zmienia też optykę i udowadnia, że nic nie dzieje się przypadkiem. Nowy album Małpy spełnia pokładana w nim nadzieje, a nawet wnosi jeszcze więcej dla tych z trójką z przodu.
Okładka albumu "Bóg nie gra w kości" /materiały prasowe

Ile znacie tak mocnych wejść do polskiego rapu jak ten Małpy w 2009 roku, kiedy wypuścił "Kilka numerów o czymś"? Wszystkie ówczesne fora i cała blogosfera były rozgrzane do czerwoności i to w czasach, kiedy niektórzy ludzie zastanawiali się, po co jest NK, kwadratowe zdjęcia były traktowane jako nerdowski wymysł, a reelsy były na krążących po osiedlu cedekach ze śmiesznymi filmikami. O potędze YouTube'a jeszcze nikt nie myślał, "poważniejsze" social media dopiero raczkowały, a promomix był podstawową formą promocji. Stare, ale niekoniecznie lepsze czasy, dla rapu zwłaszcza.

Reklama

Było, minęło, Małpa jedną płytą już na zawsze zapisał się w historii. Długo trzeba było czekać na kolejny projekt i gdy ten już się pojawił, to nastąpiło lekkie rozczarowanie - oczekiwania wobec "Mówi" były wygórowane, co jest zrozumiałe, ale płyta też nie była tym, czego wszyscy szukali. "Blur" to z kolei trudna rzecz powstała z Magierą na fali jego szczytu popularności, a o epce z Mielzkym lepiej zapomnieć. Mogło to lepiej wyglądać. Czas na współczesne produkcje, a w tym przypadku jest za co Małpę chwalić.

"Bóg nie gra w kości" to rasowy hip-hop. Album, w którym mało młodzieńczych zajawek i opieprzania się na ławce, za to dużo spoglądania w głąb siebie, wspomnień i refleksji. Dojrzałość, nie dojrzewanie. Spokój i las, nie słońce i plaża. Terapeuta, nie ziomki. Dorosłość, która w pewnym momencie zaczyna dotykać każdego. "Nie piję, nie palę i nie, że się chwalę, czy żalę" z "Jesiennej dziewczyny" można potraktować jako małe streszczenie.

Takich wzruszających wersów jak "Muszę zamykać oczy, żeby zobaczyć mamę / Bo jej piękna nie odda żadne ze zdjęć na ścianie / Żeby poczuć, jak pachnie, muszę zasłonić nos / Tylko kiedy jest cicho, mogę usłyszeć jej głos" z "Mchu" znajdzie się tu całkiem sporo. Od groma jest również reminiscencji, a na szczególną uwagę zasługuje ta z "Drogiego dresu" - "Za małolata marzył mi się drogi dres / Chciałem po ulicy wozić się jak młody Mes / A chowałem się w piwnicy, by nikt nie zobaczył łez / Właśnie wtedy w tajemnicy napisałem pierwszy tekst". Co istotne, z wieloma z tych fragmentów można się utożsamić.

Małpa nie tylko daje prztyczka w nos współczesnej scenie w "Najlepsze przed nami" z sympatycznym "Polska scena to melanż przy kawie / Więc w kółko słuchamy Pharella i Kanye", śmieje się z tych, którzy walczą w klatkach, ale i oddaje jej hołd w mocarnym "Pamiętaj kto 2" - do bólu przemyślanym i trafiającym do każdego, kto słucha rapu trochę dłużej niż suma 2115. Dawno nie było takiego numeru, który w trzy minuty streszcza nasz hip-hop i przedstawia zajawki rapera. Dwa w jednym, lepsze od pierwszej części, bo "to numer o legendach, coś na kształt pomnika / Tych, co zmienili mnie w Małpę z Łukasza Małkiewicza". Chapeau bas. Aha, w "Nie żałuję" Mezo też nie ma zamiaru przepraszać, bo i za co?

No i te podkłady. Żadne tam paczki z neta, mizianie się z trendami, tylko trueschool w nowej formie, dostarczony przez The Returners, Czarnego HiFi i Steva'a Nasha. "Nie żałuję" przypomina złote czasy polskiego undergroundu, w których każdy sampel czy instrument nie znalazł się w numerze przypadkiem. Fantastyczny "Kundel" został okraszony dozą elektroniki, "Raz dla sportu, raz dla sztuki" jest opętane swoją doniosłością, "Dzikie koty" są bardziej south niż east, lecz tym klasycznym, nie współczesnym, a nośny beat "Tatuaży" (wraz z refrenem!) może sprawić, że w niektórych kręgach numer będzie traktowany tak, jak "Paznokcie". Plus te wszystkie smaczki w podkładach: solówka na gitarze elektrycznej w "Progu", piękne pianino "Pamiętaj kto 2" czy wokoder w "Mchu". Małe, a jakże cenne rzeczy.

"Bóg nie gra w kości" do polskiego rapu nie wnosi nic i z pewnością nie zapisze się w jego historii. W przypadku samego Małpy już jak najbardziej - to najlepsza płyta od czasów debiutu, a może nawet lepsza. Dopełnieniem całości jest jeszcze epka "Lost tapes", której nie ma na streamingach, dlatego kupujcie polskie rap płyty. Warto więc nie tylko znać, ale i mieć, bo to miły dodatek do świetnego albumu, a nie jakieś tam wlepki, breloczki czy zapalniczki.

Małpa "Bóg nie gra w kości", Proximite

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Małpa | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy