Mac Miller "Balloonerism": Płyta roku w styczniu? Bardzo możliwe...
Początkowo, gdy dotarły do mnie informacje o "nowej" płycie Maca Millera przyznam, że byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Ku mojemu zdziwieniu, zmartwienie było kompletnie niepotrzebne, a osoby zarządzające spadkiem jednego z moich ulubionych raperów wszech czasów pokazały, że pośmiertny materiał da się wydać dobrze.

Śmierć Maca Millera była czymś, z czym do końca do dzisiaj osobiście nie mogę się pogodzić. Kierunek, w jakim szedł wydając "Swimming", a później "Circles" wyjątkowo do mnie przemawiał i miał w sobie coś magicznego, czego na próżno szukać u innych artystów. Ten drugi krążek, choć wydany już pośmiertnie, ironicznie był wydany bardzo o czasie. Emocjonalnie zostawił we mnie ogromną pustkę i wracam do niego tylko wtedy, gdy wiem, że nadzieja na dobry humor w danym dniu już zanikła. Ale w tym momencie powinienem opowiadać o innym krążku. Co ważne, "Circles" muzycznie zmierzało w bardziej abstrakcyjną stronę, która, jak można wywnioskować po "Balloonerism", gotowała się w nim już lata temu.
Spore wątpliwości co do nowego albumu Maca Millera
No właśnie, bo "nowy" krążek Maca Millera wcale nie jest taki nowy. To materiał, który nagrany został w okolicach 2013 i 2014, czyli podczas powstawania mixtape'u "Faces" i albumu "Watching Movies with the Sound Off" i nie został wydany kosztem płyty "GO:OD AM" z 2015 r. Moim głównym zmartwieniem była więc jakość tego materiału. Lil Peep, Juice WRLD czy Pop Smoke to tylko kilku raperów, którzy przedwcześnie opuścili nasz świat, a których pośmiertne kariery prowadzone są w karygodny sposób często polegający na wygrzebywaniu ze śmietnika demówek, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. W przypadku "Circles" materiał był praktycznie gotowy, a za kosmetyczne poprawki odpowiadał Jon Brion, który od samego początku pracował z Mac'iem, więc był w stanie dokończyć płytę zgodnie z jego wizją."Balloonerism", było w całości skończone, ale materiał odleżał swoje "w szufladzie".
Zobacz również:
Przy pierwszym odsłuchaniu ekscytacja mieszała się z zagubieniem. Są takie albumy, które wymagają dłuższego obcowania z nimi, aby w pełni zrozumieć co dokładnie dociera do naszych uszu i tak też jest w przypadku tego krążka. Jest to chyba najbardziej abstrakcyjny materiał Maca, który stworzył swego rodzaju most między psychodeliczną stroną jego muzyki, a tą bardziej songwriterską z ostatnich projektów. Wiele pomysłów czy fraz w pewnym stopniu przypomina "Circles".
Największą zaletą tego krążka jest sposób, w jaki Mac podchodzi do przekazywania trudnych i smutnych tematów. "Mrs. Deborah Downer" czy "Stoned" swoim brzmieniem wzbudzają pozytywne uczucia, mimo, że warstwa tekstowa jest pełna niepokojących sygnałów ze strony rapera. Lekkie podejście, jednocześnie oferujące solidną dawkę jazzowych inspiracji i przyjemnych dla ucha melodii sprawia, że bardzo chętnie chce się do "Balloonerism" wracać.
Zaraz po wspomnianym "Stoned" dostajemy jeden z najpiękniejszych utworów na płycie. "Funny Papers" swoim delikatnym pianinem i rozmarzonym refrenem, tworzy bardzo intymny klimat, w którym można się po prostu rozpłynąć. Warto też zwrócić uwagę na jeden pierwszych wersów w tym kawałku. Mac rapuje: "Didn't think anybody died on a Friday" (tłum. "Nie sądziłem, że ktoś umarł w piątek"). On akurat tak - 7 września 2018 wypadł w piątek...
Takich detali jest jeszcze kilka, ale gorąco zachęcam do odkrycia ich samemu. "Excelsior" ze swoją śliczną sekcją smyczkową opowiada o utracie swego rodzaju niewinności w momencie wejścia w dorosłość, co ponownie mimo swojego wesołego brzmienia tworzy dość ponurą wizję rzeczywistości.
Na albumie nie brakuje jednak zabawnych momentów takich jak intro do "Shangri-La" (które później znowu skręca w nieco smutną stronę) czy kawałek "Transformations", gdzie mikrofon przejmuje Delusional Thomas, mroczne alter-ego Maca, które można przyrównać do takiego diabełka siedzącego na ramieniu i mówiącego brzydkie rzeczy. Jest to moment konceptualnie uciekający nieco od reszty płyty i przypominający materiały grupy Odd Future z tamtego okresu, z którą mac trzymał się blisko.
Mimo świetnego wstępu od SZY na "DJ's Chord Organ" i wybitnych utworów, które po nim następują, to właśnie druga połowa "Balloonerism" oferuje najlepsze momenty na płycie. "Manakins" z wręcz rockowo brzmiącym "We are what we believe in, there is no such thing as freedom" (tłum. "Jesteśmy tym, w co wierzymy, nie ma czegoś takiego jak wolność"), "Rick's Piano" i jego poruszająca historia powstania (Mac Miller dzięki pomocy Ricka Rubina tymczasowo wyszedł z nałogu) i finalnie abstrakcyjne "Tomorrow Will Never Know", które zamyka ten cudowny album pokazują, jak wielkim, kreatywnym geniuszem był Mac Miller.
Nie jest to album, który usłyszycie w radiu, czy który komercyjnie zgniecie obecną konkurencję. To bardzo wrażliwy i intymny materiał, który Mac stworzył dla samego siebie i w tym leży jego głębia oraz siła.
Płyta roku w styczniu? Bardzo możliwe...
Mac Miller, "Balloonerism", Warner Music
9/10