Reklama

Lordofon "Passe": Przyjemność, z której nie ma przyjemności [RECENZJA]

Gdyby muzyka była matematyką, obecny na scenie od 2019 roku Lordofon miałby bardziej imponujący rezultat swoich działań. Nie jest. I dlatego warszawski duet okołorapowy za pomocą "Passe" przypomina, że tam gdzie wszystko się teoretycznie zgadza i dodaje, tam też wszystko może irytować.

Gdyby muzyka była matematyką, obecny na scenie od 2019 roku Lordofon miałby bardziej imponujący rezultat swoich działań. Nie jest. I dlatego warszawski duet okołorapowy za pomocą "Passe" przypomina, że tam gdzie wszystko się teoretycznie zgadza i dodaje, tam też wszystko może irytować.
Lordofon wydał album "Passe" /Karol Gustavv Małecki /materiały prasowe

Odganiałem się od tej płyty jak od muchy. Superkolorowa ironiczna okładka i pomysł na to, żeby pożonglować sobie na albumie tym, co już zdążyło przebrzmieć, wywołał natychmiastowe skojarzenia z "Letniskiem" Kinny’ego Zimmera. Przepraszam, choć po traumie zgotowanej przez alter ego Kinny'ego, harcerza Dominisia, i tym brawurowym marketingu, z którego tłumaczył się już nawet wydawca, każdy sąd by mnie uniewinnił.

Lordofon to ten gość w towarzystwie, którego każdy musi lubić. Przede wszystkim ma na siebie pomysł. Błyskotliwy jest właściwie całodobowo, a przy tym co jakiś czas rzuca superszczery bon mot z gatunku "o, w końcu ktoś to powiedział" - "Płacę za 400 platform, chociaż nie warto za żadną", "Sprawiam sobie przyjemności, z których nie mam przyjemności", "Wolę hałas niż tu zostać sam ze sobą". Lekko neurotyczny wielkomiejski świat, w którym o bolączkach świata rozmawiasz w biurze jak o filmie.

Reklama

Czuć to muzyczne wszechobycie. Ta funkująca linia basu i piękne klawiszowe outro w "Pętli". To poczucie obcowania ze starym, dobrym Lady Pank, kiedy wrzucasz "Hałas". Z jednej strony bezproblemowe przejście w krzyczany styl, a z drugiej bardzo porządne chórki w "Obiecuję". Nie ma że nie brzmi, nie ma, że krzywo. Nie tylko teksty szyte z copywriterskim zacięciem ("doznania generacyjne zsynchronizowane z algorytmem" to trochę za dużo na wers piosenki), jeszcze muzyka jakby goście byli na wszystkich dostępnych warsztatach, a do tego dużo ćwiczyli, rozwijając niewątpliwy potencjał.

No dobra, pozwólmy grzmieć burzowej chmurze, która zbiera się od trzech akapitów. Za dużo na "Passe" błahego, prosto riffowanego, radiowego grania i człowiek jest już zasłodzony na amen, nim zaczyna czuć inne smaki. Ale nawet nie to jest największym problemem. Lordofon może grać indie rocka z klubowym turbodoładowaniem. Może grać post punka na przesterach. Może próbować gitarowego trapu albo cięższego, mroczniejszego hip-hopowego bitu. I zawsze brzmi to jak emulacja, która ma to do siebie, że niespecjalnie jest w stanie wywołać prawdziwe emocje. Łatwo "Passe" docenić za zabawy konwencjami. Trudno coś z tą płytą przeżyć, bo za bardzo chce się podobać. A wrażenie, że chce ona przy okazji coś ważnego powiedzieć, związać się jakoś ze słuchaczem, jest przez cały czas.

Jest jeszcze jedna kwestia, Filipa Szcześniaka wbijającego się na smerfa. Lordofon rozgrywa to odpowiednio, ma utwór "Taconafide" ("słucham, choć trochę się wstydzę"), odbija zarzut o nasuwające się od razu podobieństwo ciętą ripostą w "Networkingu". I to, że ten numer jest nawijany jeden do jednego Taco Hemingwayem, mógłby się wydawać ironicznym rozbiciem banku. Tylko jest jeszcze choćby "Pętla", gdzie twórcy nie tylko idą przez miesiące jak Taco przez stacje metra, ale też padają wersy pokroju "I k***a znowu nie zasnę, bo penisów przedłużacze się ścigają na Tamce", z akcentowaniem prosto z "Trójkąta Warszawskiego". Bez przesady. Uciekać od tego raz na zawsze panowie - udało się Macie, udało się "krakowskiemu Hemingwayowi" Meek Oh Why’owi, udało się wielu innym, powinno udać się i tutaj.

"Passe" ma swój pomysł, właściwie dowieziony, choć ryzykowny, bo można sobie śmieszkować z uniwersum Harry'ego Pottera, a tu wychodzi "Hogwarts Legacy", staje się jednym z kulturalnych wydarzeń z roku i pyk, zostajesz z tym jak Pezet z muzyką grime (i tylko dziękujesz sobie, że nie wspominałeś nic o Barbie). "Passe" ma swój eklektyzm, choć i tak wydaje się, że gdyby "Robota" zremiksował Raff J.R., a "Networking" The Returners, to byłby lepsze numery. "Passe" ma swoje działające, choć obłe piosenki, z których tylko "L.O.R.D. Byku", z nieśmiesznym absolutnie pastiszem rapowych przechwałek i rozłażącą się kompozycją, jest do natychmiastowego usunięcia.

Jak pisałem, Lordofon to ten gość w towarzystwie, którego każdy musi lubić. I, jak to w filmach i w życiu bywa, ja nie chcę się na nim wyżywać, jednak nie jestem w stanie.

Lordofon "Passe", Sony Music

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy