Reklama

Księżyc bez ciemnej strony, czyli nowa wersja kultowej płyty Pink Floyd

Wieść o ponownym nagraniu "Dark Side of The Moon" przez basistę zespołu już jakiś czas temu zelektryzowała fanów Pink Floyd. Chyba wszyscy miłośnicy gatunku pierwsze co pomyśleli, że to dość niedorzeczne, by taki album odtwarzać na nowo. Jeden człowiek pomyślał inaczej - był to oczywiście Roger Waters. A potem to zrobił.

Wieść o ponownym nagraniu "Dark Side of The Moon" przez basistę zespołu już jakiś czas temu zelektryzowała fanów Pink Floyd. Chyba wszyscy miłośnicy gatunku pierwsze co pomyśleli, że to dość niedorzeczne, by taki album odtwarzać na nowo. Jeden człowiek pomyślał inaczej - był to oczywiście Roger Waters. A potem to zrobił.
Roger Waters / Jim Dyson/Getty Images /Getty Images

"Dark Side of The Moon" to album kompletny. Stanowiący odrębną historię dzięki opowieści stworzonej przez Rogera Watersa. Całkiem osobną tworzyła muzyka, za którą odpowiadał cały zespół, a jeszcze inna narodziła się dzięki symbolicznej okładce z pryzmatem. Te trzy składniki stoją za legendą wydanego przed pięćdziesięcioma laty krążka. Jesienią 2023 roku do tej osławionej historii dopisano jeszcze jeden rozdział. Choć może trochę nieoficjalnie, bo nie jest sygnowany przez Pink Floyd, które od dobrych paru lat stara się jak może odcinać od współzałożyciela.

Reklama

"Dark Side of The Moon Redux" narodził się z przypadku. Roger Waters podczas pandemii zaczął nagrywać wersje najsłynniejszych piosenek Pink Floyd w wersji "stripped" - znaczy się obnażonej. Bez zbędnej produkcji, nadmiernej ilości instrumentów. Z wyszeptanymi fragmentami słów i o znikomej ingerencji innych muzyków. Niektóre utwory z "The Wall" rzeczywiście, brzmiałyby całkiem nieźle. Ale "Dark Side", które słuchacze pokochali za ten kontrastujący z czasem przybijającymi tekstami koloryt?

Nawet ci nieanglojęzyczni nie rozumiejąc za bardzo, o czym Pink Floyd śpiewa, za sprawą muzyki, do której nie jest potrzebna znajomość języka czuli coś wyjątkowego w oryginalnej wersji albumu. "Redux" jest tego świadomie pozbawione. Waters tłumacząc wydanie nowej wersji płyty tłumaczył, że zależy mu na tym, by odkryć to, co zostało zasłonięte przez muzykę. Coś w stylu: "Ja tu piszę o śmierci, a ty się do tego bujasz. Tak nie będzie!".

Kultowe dzieło Pink Floyd w nowej wersji. Jak wypada "Redux"?

Już w otwierającym "Speak to Me" dostajemy przedsmak tego, co czeka nas dalej. Cień melodii, które od lat znamy i uwielbiamy połączony z recytowanymi przerywnikami. "Życie jest krótką, ciepłą chwilą/ A śmierć to długi odpoczynek" - zaczyna Waters.

Problem jest jednak z tym, że obok angażujących tekstów "Dark Side of The Moon" stało przede wszystkim muzyką. Niecodzienne rozwiązania harmoniczne Richarda Wrighta, długie, lecz mogące trwać w nieskończoność solówki Davida Gilmoura. Dźwięki zagrane przez Rogera Watersa także były w punkt, a Nick Mason niczym dobry duch rytmiczną dokładnością w tle trzymał całe dzieło w ryzach. 

"Dark Side of The Moon" było pracą zespołową, a Roger Waters zdecydował, że zrobi z niego własne dzieło.

"Redux" nie jest płytą złą. Problem w tym, że ludzie oryginał pojmowali inaczej niż sam autor. Nośnikiem nieśmiertelności "Dark Side of The Moon" są przede wszystkim melodie. Wyobraź sobie "Money" bez tej rozpędzonej solówki, albo "Us and Them" bez saksofonu. W sumie już nie trzeba, bo można to usłyszeć na nowym krążku Watersa. Dla 80-letniego basisty ważniejsza jednak jest treść, a nie sposób jej przekazu.

Dlatego zamiast Roger Waters proponuje... gadanie. Całkiem sporo gadania. W "On The Run" dostajemy opis jednego z koszmarów Watersa, wspomniana już "Mamona" w kulminacyjnym momencie zamienia się w kolejną słowną historię o ciemnej stronie pieniędzy.

Trochę inaczej jest z "Time". Utwór o pędzącym szaleńczo zegarze, o niemożności zatrzymania czasu zaśpiewany przez 80-latka brzmi akurat nad wyraz szczerze. Brak gitarowej solówki zastąpiono syntezatorem, smyczkami i tereminem. U mnie - jako jedna z nielicznych tu piosenek - zdała test.

Zagadkowe "Great Gig In The Sky" chyba najbardziej ciekawiło przed premierą. Wykrzyczany przez Claire Torry na oryginalnym albumie fragment zostaje zastąpiony Watersem opowiadającym historię poety Donalda Halla oraz skromnym syntezatorem imitującym nucenie. Trzeba dodać, że jazzowa melodia napisana przez Wrighta w 1972 roku broni się jednak ze strony kompozycyjnej - nieważne jak pozmieniać lub popsuć by ten utwór, to odegrane w tej skomponowanej przez niego kolejności akordy zawsze chwytają za serce.

Dużo gadania i jeszcze więcej mówienia

I po parokrotnym przesłuchaniu "Redux" jestem pewien, że gdyby byłoby to całkiem nowe dzieło Watersa, to oceniłbym je dużo gorzej. Wszystko dlatego, że muzyk zdecydował się na odgrzanie swego najsmaczniejszego kotleta. I nieważne jak wiele zmieniłby, w warstwie kompozycyjnej to wciąż będzie ten słynny "Dark Side of The Moon". Ciekawa jest też forma, w której przedstawia to wszystko Waters - cohenowska, naga, muzycznie dając mniej wyrażająca bardzo dużo. Skromna, stonowana, nadal tak bliska. Jednak tak, jak sugeruje tytuł, oryginalne "DSOTM" zostało zredukowane, pozbawione czegoś bardzo ważnego. Wolałbym może określenie "ograbione".

Dużo słów zdaje się być niepotrzebnych, ale z ust 80-letniego Watersa czasem brzmią jak rady starszych, z którymi nie wiadomo co zrobić. Po przesłuchaniu w głowie wciąż obija mi się fragment "Brain Damage", który w przypadku Watersa okazuje się bardzo znamienny: "Krzyczysz, ale wydaje się, że nikt cię nie słyszy".

Twórcy trzeba oddać, że nie zrobił tego po to, by wyciągnąć od fanów jeszcze trochę pieniędzy. Zaangażowany w politykę i sprawy społeczne zawsze chce być słuchany. Jego kultowy album pod znanym opakowaniem daje mu możliwość ponownego zapukania do drzwi ludzi mówiąc: "Cześć, muszę ci coś opowiedzieć!".

Roger Waters "Dark Side of The Moon Redux", Cooking Vinyl

5/10 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Roger Waters | Pink Floyd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama