Bonson "Baletmistrz": jestem Damian i mam zły czas [RECENZJA]

W tym całym wypindrzonym i wydepilowanym z godności mainstreamie, wśród bohaterów-wydmuszek, jest jeszcze miejsce dla takich wyrazistych person jak Bonson. I całe szczęście, bo ponownie szczeciński raper udowadnia, że w swojej powtarzalności ma coś do powiedzenia.

Bonson
BonsonDef Jam Recordings Poland materiały prasowe

Twórczość Bonsona jest przesiąknięta autentycznością, emocjami (ach, te ich podbijanie poprzez wulgaryzmy, kto u nas tak jeszcze potrafi?) i często mrocznymi wersami, z którymi każdy, kto choć raz zaznał uroków nocnego życia, może się utożsamić. Prosta sprawa, jeszcze łatwiejsze tematy w trudnej formie, które stały się jego rozpoznawalnym znakiem, a wiele tekstów podanych na cudownych podkładach SoulPete'a to klasyka.

"Baletmistrza" można określić mianem dziennika i kilku opowieści wyjętych z życiorysu, zarówno towarzyskiego, jak i tego bardziej intymnego. To dość szczegółowy zapis chwilowych uniesień (m.in. fragmenty jednego z mocniejszych tutaj"Byle jak"), wzlotów, upadków, prztyczków w stronę oponentów, wśród których znalazło się również miejsce dla YouTubera i aktywisty Yurkowskiego (z tym jest dość wesoło, że samemu gospodarzowi chce się kontynuować jednostronną wojenkę na swojej płycie).

Przekaz jest dosadny i bezpośredni. Bonson pozwala słuchaczom na wgląd w swój świat (linijki o ojcu w "Nie igraj z ogniem"), a narracja jest prowadzona w charakterystycznym dla niego stylu - szczerym, bezkompromisowym (tutaj na wierzch wychodzi zdecydowanie "Na farta" - jeden z lepszych lirycznie numerów w zestawie), momentami bardzo surowym i z dozą samotności oraz refleksji nad własnymi wyborami. Takich wersów jak "Nie dziękuję, nie ma za co, nie ma komu" życzę każdemu, kto chce w łatwy sposób przekazać to, co w nim siedzi.

Szkoda tylko, że za Bonsonem nie nadążają goście, których fakt faktem wielu nie ma, ale przy 11 indeksach i całości trwającej niewiele ponad 30 minut, aż za bardzo zakorzeniają się w świadomości. Specyficzna artykulacja Małacha gryzie się z flow kolegi ze Szczecina, a przeciętnie rozpisane "Byle jaki dzień, w byle jakim gronie, jeszcze na smartphonie / Patrzą na iluzję szczęścia, żeby się porównać do niej" doskonale wpisuje się w częstochowską szkołę rymów. "Nie ma za co" i "Nie igraj z ogniem" nie tylko udowadnia, że rapowy nepotyzm ma się świetnie, ale też, że numerów IzabelKi bez jakiegokolwiek partnera lub partnerki na tracku nie dałoby się dłużej słuchać. To może M0lly? Na pewniaka rzucone "Miałem wymyślić banger / Ale idź, mi się nie chce" podziałało tak mocno, że wziąłem sobie to do serca. I poszedłem dalej.

W porównaniu do wspólnych produkcji z SoulPetem (tak, muszę to zrobić i ponownie przywołać tego człowieka!) i chociażby świetnego "Królu złoty", "Baletmistrz" różni się pod względem brzmienia. Tu jest bardziej minimalistyczne, oszczędne i podkłady często przywołują wcześniejsze produkcje NOONA. Przykłady? "Byle jak", "Nibylandia", czy "Na farta", za które odpowiada cichy bohater całości JacaBeats. Podobać może się również jego "La Haine" oraz "Lokals Only" PNT BE4TZ, mokry sen wszystkich kempowiczów.

Ale spokojnie, żeby nie było aż tak różowo i aż za dobrze, to koniec wraz z "Last dance" stał się bardzo patetyczny, wręcz nieznośny. O ile dziecięcy chór jest całkiem miłym dodatkiem, to gitarowe solówki, zamiast wprowadzać nastrój, wyprowadzają z równowagi, czego na szczęście nie można powiedzieć o całości. "Baletmistrz" to kolejne surowe, skoncentrowane na emocjach i destrukcyjnym klimacie dzieło, które ma swoje unikalne cechy. I to po prostu wystarczy.

Bonson "Baletmistrz", Def Jam Recordings Poland

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas