Kortez "Naucz mnie tańczyć": Drobne remonty w domu [RECENZJA]
Spotkanie ze starym dobrym znajomym, ale w nieco odświeżonej przestrzeni? Tak właśnie brzmi "Naucz mnie tańczyć".
Choć trudno w to uwierzyć przez obecność medialną Korteza, to od jego ostatniej długogrającej płyty, "Mój dom", minęło już 6 lat. Owszem, mieliśmy jeszcze kontynuującą ją EP-kę "Mini dom" oraz kilka minialbumów, ale nie zmienia to faktu, że autor klasycznego już "Zostań" od lat nie zaproponował swoim słuchaczom żadnej dłuższej formy. Aż do teraz.
"Naucz mnie tańczyć" to płyta, która wydaje się oferować Korteza w wersji rozszerzonej. Choć u podstaw na ogół jest dalej akustycznie, mało ekspresyjnie, a gospodarz jawi się jako ten muzyk siedzący przy fortepianie w zapomnianym klubie jazzowym, to znacząco zwiększono udział elementów orkiestralnych. A to przekształciło brzmienie krążka, które wydaje się pełniejsze, bardziej przestrzenne, ale jeżeli już ma drenować nieprzyjemne emocje, to zyskuje ku temu nowe środki.
I bardzo dobrze to już wybrzmiewa w rozpoczynającym album "Stąd do wieczności". Rzecz początkowo niemal ambientową (!), w której oprócz pasaży dźwiękowych, dronów słyszymy też chóralne pomruki i tyleż genialny pod kątem budowania atmosfery, co wyjątkowo smutno wybrzmiewający sopran Magdaleny Zięby-Lewandowskiej. Z tym mocnym basem, nieco jazzowymi bębnami podróżuje to ostatecznie ku klimatom post-rockowym. Trudno na tym etapie nie być pełnym podziwu.
Choć mamy jeszcze takie momenty jak "A co jeśli...", które stawia na jazzowe harmonie w klubie, w którym szukamy schronienia podczas zamieci przypadającej na okolice świąt (ta sekcja dęta jest cudowna!), to większość płyty jest już bardziej jesienna. I właśnie to określenie doskonale pasuje chociażby do "Nie było to pisane nam" czy "Gdy nie ma już mnie".
Czasami robi się bardziej matowo, bo przy "Mayday" nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że lepszą jakością odsłuchu byłoby rozsiąść się na fotelu przy gramofonie napędzanym wzmacniaczem lampowym. A jeżeli miałbym szukać zgrzytów, to niestety w takiej "Ziemi niczyjej", która ze swoim fortepianowym motywem robi się sentymentalna w sposób aż nazbyt oczywisty.
Emocjonalnym szczytem krążka wydaje się natomiast niesamowicie filmowe w warstwie muzycznej "Znikam", wywołujące - jak się okazuje, z perspektywy autorów słuszne - skojarzenia z "Zostań". Choć nazwanie tego piosenką to rzecz bardzo daleko posunięta. To pasaże dynamicznie budujących napięcie smyczków z głosem Korteza na pierwszym planie.
I właśnie co do głosu: nie każdemu może przypaść do gustu to, że Kortez wydaje się już w pełni nakierowany na ten niski, chrypliwy aspekt wokalu bez szczególnie mocnej ekspozycji swojego warsztatu. A jednak kiedy wraca się do takiego "Od dawna już wiem" z debiutanckiego "Bumerangu", ma się wrażenie, że wokalista skrywa w swojej krtani znacznie więcej niż w tej chwili chce nam zaoferować. I potrafi też płynąć, skakać zamiast wyłącznie kroczyć i czołgać się.
Są te momenty - chociażby w "Nie było to pisane nam" - gdzie doskonale wiemy, że dałby radę przeciągnąć frazę, wyciągnąć ją wyżej. Zamiast tego łamie ją w połowie z oszczędnością godną pozazdroszczenia. I z jednej strony rozumiem, bo przy atmosferze, jaka panuje na krążku słyszę w tym pewnego rodzaju celowość. Ale ostatecznie ta jednostajność w prowadzeniu wokalu potrafi na dłuższą metę nieco zmęczyć. Chciałoby, żeby działo się tu nieco więcej.
Warstwa liryczna płyty oscyluje wokół związków damsko-męskich. Głównie w kategorii niedopasowania, rozstań, utraconych szans. Krótko mówiąc, raczej nic z tym fani muzyka nie mieli wcześniej do czynienia. Ale nie powiedziałbym, że na "Naucz mnie tańczyć" brakuje zupełnie nadziei. I bardzo mnie cieszy, że Kortez nie chce pozostawić słuchacza z uczuciem, że tej już nigdzie nie znajdziemy. Dlatego album kończy numer tytułowy, kontrastujący z tym, co wcześniej zaoferowała nam płyta. I takie nieco melancholijne disco o skupieniu się i cieszeniu tym, co dzieje się w tej chwili, to przyznajcie: całkiem niezła recepta na szczęście.
"Naucz mnie tańczyć" to płyta naprawdę niezła, która z pewnością zadowoli fanów Korteza swoją warstwą emocjonalną. Poszerzenie instrumentarium też zdecydowanie zadziałało na plus. A jednocześnie mam wrażenie, że choć było tu wiele okazji do zaskoczenia słuchacza, to oprócz kawałka rozpoczynającego, nie skorzystano z nich za bardzo. Może dlatego mimo wielu zmian, jako słuchacz zaznajomiony z twórczością Korteza, czuję się jak w domu?
Kortez "Naucz mnie tańczyć", Jazzboy
7/10