Kings of Leon "When You See Yourself": Spojrzeć w lustro [RECENZJA]
Kasia Gawęska
Mając na uwadze tytuł najnowszego, ósmego już albumu Kings of Leon "When You See Yourself", aż chciałoby się zadać zespołowi pytanie, czy kiedykolwiek się sobie przyjrzał.
Kings of Leon mieli wszystko, żeby stać się jednym z najlepszych rockowych zespołów ostatnich lat. Zamiast tego stali się jednym z najpopularniejszych, ale czy ktokolwiek jeszcze śledzi ich poczynania? Nie wiedzieć czemu, powiedzenie głośno i wyraźnie, że formuła tej grupy dawno się wyczerpała, spotyka się ze sporym oburzeniem fanów KoL.
Tyle że nie chodzi tu o zaprzeczanie talentowi członków tego zespołu, czy udawanie, że nigdy nie stworzyli niczego dobrego. Wszyscy pamiętamy ogromny mainstreamowy sukces "Use Somebody" i "Sex on Fire", a "Closer" to wciąż genialny utwór. Ale nie można zaprzeczyć, że od lat Kings of Leon próbują nieudolnie nagrać na nowo "Only By The Night". Trzynaście (!) lat później, Amerykanie utwierdzają słuchaczy w przekonaniu, że w pewnym momencie zniknęła chemia, która pozwoliłaby im znowu bawić się muzyką.
"100,000 People" to głównie przyjemny refren, "Claire and Eddie" skupia się na problemach, z którymi zmagamy się w dzisiejszych czasach, "The Bandit" ma w sobie dramatyzm, który świetnie potrafi budować Interpol. W "Golden Restless Age" wyczuwa się napięcie, tak bardzo wyczekiwane w nowych kawałkach KoL, a "Echoing" to dowód na to, że gdzieś w tym zespole jeszcze jest trochę radości czerpanej z muzyki. To perełki, z którymi warto się zapoznać.
"When You See Yourself" nie jest więc złym albumem. Ale czy nie brzmi trochę jak oszustwo ze strony zespołu, który ciągle sprzedaje nam te same formuły? To zostawiam do oceny dla każdego słuchacza.
Kings of Leon "When You See Yourself", Sony Music Poland
5/10