Reklama

Kasia Lins "Omen": mroczna opowieść o miłości [RECENZJA]

Po ponad 3-letniej przerwie Kasia Lins powraca z nowym, długo wyczekiwanym albumem. Nie za wiele w Polsce mamy twórców, którzy szczyciliby się muzyką zbliżoną do popu w odmianie noir. Kasia Lins natomiast podołała wybitnie temu wyzwaniu. Jest to swego rodzaju muzyczna kontynuacja wyrazistego stylu artystki z "Mojej winy". Mimo to nowy krążek przynosi coś nowego, świeżego. Coś, od czego trudno będzie się oderwać. Oto "Omen".

Po ponad 3-letniej przerwie Kasia Lins powraca z nowym, długo wyczekiwanym albumem. Nie za wiele w Polsce mamy twórców, którzy szczyciliby się muzyką zbliżoną do popu w odmianie noir. Kasia Lins natomiast podołała wybitnie temu wyzwaniu. Jest to swego rodzaju muzyczna kontynuacja wyrazistego stylu artystki z "Mojej winy". Mimo to nowy krążek przynosi coś nowego, świeżego. Coś, od czego trudno będzie się oderwać. Oto "Omen".
Kasia Lins /Ewelina Eris Wójcik /INTERIA.PL

Album rozpoczyna się od "Nikogo nie chcę", który wprowadza nas w tę dramaturgię, towarzyszącą nam przez cały krążek. Daje nam jasno do zrozumienia, że "Omen" to album, który wymaga od słuchacza zaangażowania. To nie jest muzyka na pierwszy lepszy odsłuch w drodze do pracy. Każdy z utworów ma swoją historię i przesłanie, które odkrywamy wgłębiając się w "Omen". Wymaga on naprawdę ogromu naszej uwagi, by móc w pełni poznać jego wartość.

Kasia Lins niejednokrotnie pokazała, że w centrum jej twórczości stoi kobieta. Podobnie jest na "Omenie". Bohaterka jest silna, ale i zlękniona. Całość przedstawiona w miłosnym crime story, pozwala nam poznać wnętrze samej autorki. W taki sposób przemielony już motyw miłości idącej w parze ze śmiercią, ukazuje nam się pod niekonwencjonalną i niezwykle wciągającą postacią.

Reklama

Pomijając genialną warstwę liryczną tego albumu, "Omen" zachwycił mnie kompozycją. Większość z utworów ma bardzo rozbudowane outra, co wpływa na lepsze zrozumienie podkładu, w późniejszym odniesieniu do treści. Najlepiej można to zauważyć we wspomnianym już "Nikogo nie chcę" czy piosence "Anioł". W obecnych czasach artyści coraz rzadziej to stosują, na rzecz skróconych do granic możliwości utworów, które lepiej się "sprzedadzą". Kasia Lins wraz z Karolem Łakomcem i Arkiem Koperą, czyli współproducentami "Omenu", dokonują naprawdę muzycznego arcydzieła, gdzie na pierwszym miejscu stawiają po prostu na jakościową kompozycję, która później sama się broni.

Podczas słuchania "Omenu", można poczuć, jak intymnym dziełem jest. Nie brakuje natomiast na nim różnych smaczków, gdzie autorka zaprasza do swojego muzycznego świata innych artystów. Przykład tego możemy usłyszeć w singlu "Do śmierci mamy czas", do którego dograł się WaluśKraksaKryzys. Utwór ten jest kolejnym dowodem na to, w jak wspaniały sposób udało im się znaleźć wspólny muzyczny język. Mam nadzieję, że ten duet jeszcze kiedyś będziemy mogli usłyszeć na niejednym kawałku. 

Inną formą współpracy było sięgnięcie przez Kasię Lins do prozy, konkretnie tekstów Jerzego Pilcha, na podstawie których powstała liryka utworu "Ani Amen". Piosenkarka bez zastrzeżeń podołała temu wyzwaniu, dając nam kolejny znakomity utwór, który poruszy każdego słuchacza.

"Omen" to album, który pozostawia coś po sobie, zmusza do refleksji. Naprawdę trudno po odsłuchu przejść obok niego obojętnie. Kasia Lins po raz kolejny udowodnia, że ona to potrafi. Z pełnym przekonaniem uważam, że było warto czekać te trzy lata, by otrzymać taką perełkę, która po prostu się nie nudzi.

Kasia Lins, "Omen", Universal Music Polska 

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kasia Lins | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy