Kasia Lins: "Czułam bardzo dziwną presję z tyłu głowy, że nie przebiję poprzedniego albumu" [WYWIAD]

Kasia Lins wydała album "Omen" / Jan Wasiuchnik /materiały prasowe

27 października światło ujrzał czwarty studyjny album Kasi Lins "Omen". O procesach jego powstawania i największych trudnościach z tym związanych, opowiedziała nam w wywiadzie.

Wiktor Fejkiel, Interia: W tegorocznych wyborach parlamentarnych byliśmy świadkami rekordowej frekwencji, dzięki, między innymi, akcjom takim jak Przebudzenie 2023, w której czynnie brałaś udział. Czy wykorzystywanie swojej działalności muzycznej w celu promowania ważnych dla ciebie wartości, będzie częściej praktykowane w twoim przypadku?

Kasia Lins: - Tak, to dla mnie naturalne. Będę to robić, dopóki mam grupę odbiorców, którzy liczą się z moim zdaniem. Zresztą nigdy nie było inaczej. Nie gryzę się w język, kiedy mam potrzebę skomentowania tego, co dzieje się wokół mnie. Samo zachęcanie do wyborów nie jest według mnie szczególnym wyczynem.

Reklama

Przechodząc już do głównego tematu naszej rozmowy, czym dla ciebie jest słowo "omen"?

- Omen z definicji jest dobrym lub złym znakiem i ja go tak właśnie potraktowałam. Długo zastanawiałam się nad tytułem tej płyty, miałam wiele pasujących możliwości. Żadna natomiast nie była na tyle przekonująca, by zastąpić "Omen". Poszukiwałam do ostatniego momentu. Przeczytałam ciągiem wszystkie teksty z płyty i ten utkwił mi najmocniej. Dzięki omenowi, czyli znakowi, ta płyta tak naprawdę powstała. Był taki moment mojego przebudzenia w zeszłym roku, kiedy zdałam sobie sprawę, że to jest jedyna szansa, by się w końcu spionizować, uruchomić i zacząć intensywnie pracować. Poczułam, że to jest tu i teraz, teraz albo nigdy. Stąd omen, czyli ten zły, a może w tym przypadku właśnie dobry znak, bo ukazał się pod postacią intuicji i determinacji w moim momencie granicznym.

No właśnie, tak jak wspomniałaś, "Omen" to tytuł twojego nowego albumu, który wyszedł 27 października. To już twój czwarty album studyjny. Czego te trzy pozostałe cię nauczyły?

- Każdy czegoś innego, bo w każdym z tych momentów miałam inne potrzeby, byłam na innym etapie rozwoju jako kompozytorka, producentka czy autorka tekstów. Oprócz tego, że oczywiście nauczyły rzemiosła i samej pracy w studiu, to zapewne tego, że kluczowe jest wykreowanie własnego języka. Czegoś, co sprawi, że twoja muzyka będzie miała właściwości. Te poszukiwania i formowanie stylu to był długi proces. A że z natury myślę krytycznie, to cały czas podważałam swoje umiejętności i zastanawiałam się nad tym, co mogę poprawić. Punktem zwrotnym był poprzedni album "Moja Wina", odnalazłam wtedy własny charakter. Korzystam z tego wszystkiego bardzo mocno przy "Omenie", który różni się od poprzedniczki, a jednocześnie jest rozwinięciem tej drogi.

Na "Omenie" wszystkie utwory są napisane w języku polskim. Czy to oznacza na stałe odejście Kasi Lins od tekstów w języku angielskim, który gdzieś tam się przewijał?

- Nie wiem, zobaczymy, może tak być. Wiesz, posługuję się tym językiem na co dzień, więc tak potrafię oddać swoje myśli najuczciwiej. Przy tym polski jest ogromnym wyzwaniem dla autorki tekstów, a ja nie unikam wyzwań.

Jakie emocje skłoniły cię do takiej mrocznej stylistyki albumu?

- Zawsze czerpię ze swoich doświadczeń, potem je filtruję i staram się ugryźć w sposób niedosłowny, często przerysowany. Ale to zawsze wynika z moich doświadczeń osobistych. Artyści zawsze piszą o sobie, nawet jeśli wydaje im się, że tak nie jest. Ja bawię się proporcją prawdy i fantazji na jej temat.

Czyli zgodzisz się ze stwierdzeniem, że tworzenie albumów jest jak autoterapia?

- W ogóle nie. Kiedyś to tak traktowałam, ale zdałam sobie sprawę, że to tak nie działa. Czuję potrzebę pisania muzyki, zajmuję się tym od zawsze, ale nie jest to żadna forma oczyszczenia. Kiedyś wydawało mi się, że pisząc teksty, coś ze mnie schodzi, ale to było złudne. Pewnie chciałam, żeby tak było.

Są jacyś artyści, którzy podobnie jak ty wykorzystują te gorsze momenty jako motywację do tworzenia? Są dla ciebie inspiracją?

- Bardziej imponują mi postawy artystów w podejściu do sztuki. Lubię tych bezkompromisowych, którzy współgrają z dziełem. Ja słucham głównie muzyki autorskiej, a ta jest zawsze głęboko osadzona w doświadczeniach piszącego. Tak już ten świat jest skonstruowany, że brak i niespełnienie bardziej pobudzają kreatywność. Nie jestem w tym podejściu wyjątkowa.

Którzy konkretnie artyści prezentują taką właśnie postawę?

- Osobiście mocno stawiam na inspiracje artystami, których pik kariery przypadał głównie na lata 90. Może dlatego, że czas zdążył już zweryfikować ich autentyczność. Z konkretów... Sinead O’Connor i jej niebywała wrażliwość, Fiona Apple, która od zawsze stała z boku, Tori Amos i jej niepodrabialny styl. Erykah Badu, która zainicjowała odrębny gatunek w muzyce, a której odwaga zawsze dodawała mi rezonu. No i Morissey. O nim musielibyśmy pewnie zrobić oddzielną rozmowę. Ze współczesnych wymieniłabym Lykkie LiSt. Vincent. Fascynują mnie.

Wracając do “Omenu", możesz się podzielić najważniejszym dla siebie utworem z tego albumu?

- Najtrudniejszym utworem, a zarazem najważniejszym dla mnie, jest "Ani Amen". Pewnego dnia przyszedł do mnie mail od Kingi Strzeleckiej-Pilch, wdowy po Jerzym, z propozycją zinterpretowania tekstu, który opracowała na podstawie jego powieści. Długo nie mogłam się za to zabrać, ale kiedy już to zrobiliśmy, wiedziałam, że to będzie jedna z najważniejszych piosenek na tym albumie.

Bardzo ważny jest też dla mnie utwór "Nikogo nie chcę", który otwiera "Omen". Prezentuje on idealną równowagę między powściągliwością emocji z dramaturgią, którą ma ta piosenka. Lubię to połączenie. I pierwszy, który na tę płytę napisałam, dużo wcześniej niż całą resztę, a mianowicie "Nie lubię zimnej wody" z saksofonem Piotra Chęckiego. Jego wrażliwość i brzmienie są nie do podrobienia. Marzyłam o tym, żeby właśnie on zagrał na tej płycie.

Wspominałaś o tym, że charakter "Omenu", jest swego rodzaju kontynuacją "Mojej winy". Czy mimo to były momenty, gdy po prostu wątpiłaś w ten projekt?

- Na samym początku, kiedy zaczynałam dopiero myśleć o tym albumie, tych wątpliwości było mnóstwo. Chciałam, by nowy materiał różnił się od poprzedniego, a jednocześnie był odświeżony i zachował charakter, który tak długo z Karolem (Łakomcem - przyp. red.) budowaliśmy pisząc "Moją winę". Bardzo długo nie mogłam sobie z tym poradzić, wejść w tryb pisania i uwierzyć, że dalej potrafię to robić. Czułam bardzo dziwną presję z tyłu głowy, że nie przebiję poprzedniego albumu. Coś takiego mi się ubzdurało i dopiero jak odpuściło, to praca ruszyła na całego. Rozpędziłam się, pisałam regularnie. Byłam bardzo zdeterminowana, by ten nowy album napisać.

Te wymagania, jakie wobec siebie miałaś, na początku cię przerosły?

- To były takie trochę głupie założenia. Myślenie cały czas o przeszłości, zamiast o tym, co będzie. To jest zawsze blokujące.

Czy w takim razie finalnie tym albumem spełniasz swoje oczekiwania?

- Nie w pełni. I mam nadzieję, że nigdy ich nie spełnię. To mnie napędza do pracy i do ciągłego rozwoju. Droga, a nie cel.

Jedynym gościem na tej płycie będzie WaluśKraksaKryzys w utworze "Do śmierci mamy czas". Jakie są kulisy tej współpracy?

- Z Walusiem śpiewaliśmy już na jednym koncercie promującym "Moją winę". Podczas tego wykonania wzięliśmy ślub. A teraz, jako mój mąż, nie mógł mi już odmówić.

Jesienią odwiedzisz 12 miast, w ramach swojej "Zabójczej trasy". W czym ona będzie dla ciebie wyjątkowa?

- Po pierwsze z tego względu, że jestem wyposzczona niegraniem koncertów i spotkań z publicznością. Zrobiłam sobie roczną przerwę, żeby wszystkie siły skoncentrować na albumie. Teraz natomiast żyję tylko tym, żeby grać. Chciałabym już te piosenki ożywić, zagrać je z moim zespołem, Wiktorią Jakubowską, Agą Bigaj i Karolem Łakomcem, który je ze mną komponował. To są takie najważniejsze sytuacje, robisz tę płytę po to, by ją zagrać na żywo, bo ona żyje dopiero na scenie. A do tego mamy naprawdę pięknie opracowane światła, które pomagają nam wejść w aurę tej płyty. To zasługa Szymona Walaka.

W całym etapie produkcji muzyki, koncert jest wynagrodzeniem tego całego trudu, jaki włożyłaś w tworzenie materiału?

- Tak, tak, chociaż to nie znaczy, że nie lubię pracy studyjnej. Ale to nigdy nie będzie to, co spotkanie z ludźmi.

Masz jakieś miejsca, których szczególnie nie możesz się doczekać?

- Chyba Warszawy, ale tylko z tego względu, że właśnie w Warszawie zagramy koncert z powiększonym składem instrumentalnym. No i Stodoła. Zawsze chciałam tam zagrać. Zapraszam wszystkich 26 listopada.

Pojawią się jacyś goście?

- Najpierw sama muszę się w tym odnaleźć. Wiem, że goście są taką kuszącą sytuacją dla publiki i słuchacze często lubią te zaskakujące momenty i nietypowe połączenia. Ale najpierw sama chcę ten materiał w sobie osadzić.

W nawiązaniu do Przebudzenia 2023, o którym rozmawialiśmy na początku, i wszystkich działań dookoła muzycznych, jak ważne w twoim byciu artystką jest wsparcie kobiet? Nawiązuję do Spotify EQUAL, którego zostałaś polską październikową ambasadorką. Czujesz dużą odpowiedzialność?

- Nie. Nie czuję odpowiedzialności. Raczej dumę, że mogę być częścią tej akcji, która jest jednak ważnym symbolem. Równość płciowa wciąż aspiruje do bycia czymś, o czym już nie trzeba dyskutować. No ale wciąż jesteśmy w momencie, kiedy należy, kiedy trzeba to jakoś sztucznie akcentować i podświetlać kobiety. Niech się tak dzieje do momentu, aż wszyscy uznają to za oczywiste.

Jakie oczekiwania stawiasz przed sobą, na najbliższe lata twórcze? Jesteśmy chwilę po premierze "Omenu", ale wiem, że już myślisz o tym.

- Tak, poprzednio trochę za późno zaczęłam o tym myśleć. Bardzo chciałabym mieć w sobie determinacje, bo jeżeli ją mam i ona nie ulatuje, a zdarzało się, że tak było, to pracuję regularnie i lubię to robić. Wiadomo, czasem sama muszę się zdyscyplinować, z czystego lenistwa, ale utrzymanie tej motywacji jest kluczowe. Później to jakoś wszystko samo idzie do przodu. Bardzo chciałabym zachować ten krytyczny stosunek do tego, co robię i nie przyzwyczajać się do niczego, tylko raczej myśleć do przodu, myśleć o przyszłości. O tym, co jeszcze mogę zrobić, co ulepszyć. Życzyłabym sobie chęci do dalszych poszukiwań i ciągłej ciekawości świata.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kasia Lins
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama