Kali x FLVWLXSS "Droga koguta": Bierz mój rap i masz [RECENZJA]
"Jadę znowu w dziewiętnastym, bo po Chudym nie zabrakło przygód" mocno rzuca Kali w "Kukuryku" i po raz kolejny, na przestrzeni raptem kilku miesięcy, dostarcza materiał, który okazuje się ważny nie tylko z jego prywatnego punktu widzenia.
Ulica w różnych konwencjach, czasami filozoficzne przesłanki, próba zabawy słowem, miłość do drugiej osoby. Niewielu jest MC na naszym podwórku, którzy tak mocno rozwinęli swój warsztat, mimo że czasami zdarza się jeszcze wpaść w cug kwadratowego flow i nijakich rymów. A jednak. Cierpliwość i wiara w swoje umiejętności, a nawet bardziej w samego siebie, popłacają. Lata sumiennej pracy na swoją pozycję. To właśnie Kali przewodzi stawce, w której każdy udowadnia, że da się wyjść z życiowego dołka i nieciekawej sytuacji, poświęcając się swojej pasji.
"Gdy wchodziłem do tej gry, nie miałem nic / Nie rozumiał mnie nikt / Ulica mi dawała wikt i szacunek / Daj nawinę pod ten bit, bo to jedyne, co umiem" tłumaczy w "Drodze koguta (Outsider)". To właśnie te wersy są idealnym odzwierciedleniem rozwoju i zdobywania uznania nie tylko w lokalnym środowisku, ale i całej hiphopowej branży, której czołówka pojawiła się przecież i tutaj - Sokół i Pezet w gwiazdorskim "Wutang", Paluch i Żabson w równie mocnym "Chinatown". Same nazwiska nigdy nie grają, natomiast tutaj ciężko się do czegokolwiek przyczepić, a przecież "Droga koguta" to również więcej niż solidne występy Sariusa, Majora SPZ, Gedza i Lipy. Żaden nie zawodzi, a najwięcej szacunku należy się dwóm ostatnim, którzy, jeden zwrotką, drugi refrenem, zepchnęli Kaliego na dalszy plan w "Opium".
Wracając jednak do gospodarza... Z jednej strony Kali się niewiele zmienia - sporo tu ulicy i jej twardych zasad, ganji, obserwacji i zdarzeń, które przeciętny śmiertelnik może znać co najwyżej z filmów. Z drugiej - pełno tu odniesień do kultury azjatyckiej czy romantycznych wersów dla swojej kobiety, jak tych z "Sake", które spokojnie może aspirować do miana jednego z lepszych numerów w rodzimym hip hopie w 2019 roku. Kali skutecznie, krok po kroku, przekonuje, intryguje, czasami zmusza do refleksji, każe sobie wierzyć w swoje przesłanie. I wychodzi mu to nieźle, nawet kiedy stara się urozmaicić całość i bierze się za podśpiewywanie w "Okinawie".
Został jeszcze on. FLVWLXSS. Największy bohater "Drogi koguta", który sprawił, że podkłady oparte na precyzyjnie pociętych samplach ciągle mają rację bytu w mainstreamie i sprawiają, że wykreowany przez nie klimat niesie rapera. Producent trzyma się twardej, wutangowej stylistyki jak w "Katanie", która spokojnie mogłaby ubarwić jeden z ostatnich albumów legendarnej grupy i zapewne byłaby jednym z jej highlightów. Z drugiej pozwala zwolnić i odetchnąć przy bardziej chillujących klimatach "Okinawy", "Sakury" i "Sake".
FLVWLXSS udanie łączy dwa światy. Klasycznego podejścia do beatmakingu, pełnego zarówno fantastycznych, orientalnych próbek (znowu ta "Okinawa"), pięknie brzmiących dęciaków, chociażby tych z "Kukuryku" i "Sado", jak i soulowych sampli z "Sake". Do tego uniwersum zgrabnie przemyca również współczesne patenty, co udowadniają "Opium" czy "Yakuza". "Droga koguta" to umiejętna dźwiękowa narracja, niemalże opowieść przenosząca na Daleki Wschód.
Umówmy się - album inspirowany kulturą Wschodu nie jest nie wiadomo jak wielkim i nietypowym konceptem, nawet na naszym krajowym podwórku. Kali wcale się nie wysilił chwytając się stylistyki, która większą rację bytu zapewne miałaby kilkanaście lat temu, a teraz traktowana jest jako ciekawostka. On zrobił wszystko po swojemu i po raz kolejny podniósł sobie poprzeczkę. Bo kto by się spodziewał, że krakowski raper zostanie autorem jednej z najlepszych płyt roku, a tym bardziej dwóch? Szacun.
Kali "Droga koguta", Ganja Mafia
8/10