Już tylko solidni
Dominika Węcławek
Beastie Boys "Hot Sauce Committee part II", EMI
Beastie Boys nagrali nową płytę. I powstał dylemat. Czy cieszyć się, że jest tak dobra, iż słucha jej się jak naturalnej kontynuacji poprzednich krążków, czy raczej denerwować, że nie wyróżnia się na ich tle?
Nowojorskie trio zawsze należało do tych zespołów, które potrafiły przyciągnąć słuchaczy nie tylko z kilku różnych muzycznych środowisk, ale nawet pokoleń. Fani brudnego punku, dobrego hip hopu, ale i poszukującej elektroniki mogli z przyjemnością wsłuchiwać się w ich nagrania. I gdy wydawało się, że podłamani chorobą jednego z członków grupy muzycy postanowiły odwiesić kapelusze i czapeczki z daszkiem na wieszaki i udać się na zasłużoną emeryturę, uderzyli wreszcie z krążkiem "Hot Sauce Committee Part II". Ci, którzy oczekiwali, że na stare lata Bestie nauczą się nowych sztuczek, będą zawiedzeni. Podobnie osoby pragnące kolejnego "Licence To Ill". Reszta powinna za to czuć satysfakcję.
Choć od premiery ciepło przyjętego "To the 5 Boroughs" minęło już siedem lat, w trakcie których ukazał się jeden, co prawda studyjny, ale instrumentalny "Mix Up", a Ad Rock, Mike D i MCA weszli już w wiek, w którym niejednemu przychodzi bawić wnuczęta, nie można mówić o utracie formy. Beasties wciąż są tymi anarchizującymi, zawsze gotowymi do zabawy chłopakami z dużego miasta. Ich nowego, ósmego już studyjnego albumu słucha się jakby nie mieli żadnych przerw. Brudne, przesterowane brzmienia gitar i szorstkiej syntetyki, a do nich rap utrzymany gdzieś na przełomie lat 80. i 90. przemycający zupełnie niedzisiejsze przechwałki, zaczepki, metafory. Wystarczy posłuchać "Make Some Noise", albo od razu nieco nudniejszego muzycznie "Non Stop Disco Powerpack", by zrozumieć z miejsca o co w nawijkach chodzi. Leniwym podpowiem: o wymiany zdań, gadanie na zasadzie "Jak się czujesz MCA?" "Cóż mam się nieźle, wyrzucam słowa na podkład, bo podkład brzmi doskonale" "Więc jeśli czujesz się dobrze i czujesz się w porzo, to czas by ktoś wyskoczył i złapał za mikrofon".
I choć rapowych czy tych bliższych klasycznemu electro klimatów tu nie brak, są też inne akcenty - mocno naznaczony dubem, nietypowy na tle twórczości chłopaków numer z Santigold. "Don't Play No Game That I Can't Win" to jedna z tych piosenek, które z miejsca wyróżniają, mimo, że pulsuje znacznie wolniej. Przeciwieństwem jest "Lee Majors Come Again". To już punkrockowa zajawka, duża dynamika, mnóstwo gitarowego rzężenia, i sporo energii. "Too many rappers" z Nasem ma z kolei szansę wpisać się do kanonu "bestyjek". Całość jest zaś bardzo solidna. Trudno mówić o rewolucji, tym bardziej upadku - Mike D na przykład, zwykle odstający poziomem kolegów, niespodziewanie notuje najlepsze wersy. Przez tyle lat w branży artyści powinni opanować sztukę wywoływania nieco większych emocji.
7/10
Zobacz teledysk "Make Some Noise":