Ira "Jutro": Zagniewani geriatryczni [RECENZJA]
Paweł Waliński
"Kto na dobre się rozmienił / nie poskłada już / i nie będzie sobą / choćby chciał". Istotnie. Nie ma to jak samozaoranie już w pierwszym utworze na płycie.
Wbrew obiegowej opinii, nazwa zespołu nie pochodzi od Irlandzkiej Armii Republikańskiej, choć wspominając, że otarli się o reprezentowanie naszego kraju na konkursie Eurowizji w - uwaga - Londynie, z perspektywy czasu szkoda może ewentualnej związanej z tym kałoburzy. Ira to po łacinie "gniew". Fajna emocja u muzyka rockowego, bo gniew to jakaś niezgoda, jakaś frustracja, jakaś chęć obalania zastanego porządku. Tymczasem w kontekście "Jutra" gniew może powstawać najwyżej w słuchaczu, bo zespół ma go mniej więcej tyle, co strzyżona właśnie owca.
Dwunasta studyjna płyta grupy z Radomia, która - przypomnijmy - ocierała się niegdyś o glam czy thrash, to kolejny już akt artystycznej kapitulacji i rozglądania się dookoła z intencją, żeby skaprować sobie coś, co zadziałało u innych. Grupa popełnia jednak ten błąd, że zamiast patrzeć - skoro już muszą patrzeć - na to co właśnie wyłazi z undergroundu, patrzą na mainstream, na którego jakąkolwiek funkcjonalną konsumpcję spóźnili się jakieś dziesięć lat.
W "Chciałbym" bas i gitara próbują udawać, że panowie są jakoś przyklejeni do etosu garażowego rocka. Udawać, bo zwrotka, melodia i tekst skutecznie dowodzą, że prędzej to myślenie w stylu: "poudawajmy Organka, on się dobrze sprzedaje".
Ciutkę lepiej jest w aerosmithowskich na wskroś "Krukach". Tu jeszcze człowiek na chwilę odzyskuje nadzieję, że Ira zużywa w studiu prąd w jakimś konkretnym celu. Idzie wybaczyć nawet tekst, będący jakby radiową komercyjną odpowiedzią na to, co lirycznie dzieje się w polskim black metalu, z Odrazą na czele. No, dobra, żartuję - prędzej to "Marsz wilków" TSA z "Akademii pana Kleksa". Choć marszu to się akurat za gówniarza bałem. Tu pozostaje facepalm.
No, ale co z tego - powiedzmy - przebłysku, kiedy zaraz potem wchodzi łzawa balladka "Planety". Perełka dla tych stacji radiowych, których nie słuchają ludzie zainteresowani muzyką. Błaha, w sam raz do obyczajowego serialu TVN czy nawet TVP, idealnie przezroczysta, z równie idealnie przezroczystym tekstem. "Nienawiść" to znów tropy Aerosmith łamane na rockabilly. I kolejny przykład zapatrzenia na komercyjny sukces Organka. "Pętla czasu"? Royal Blood albo The Black Keys minus dobra piosenka.
I tak to sobie płynie. Raz ckliwa balladka, raz szybciej plus epatowanie geriatrycznym gniewem. Co w połączeniu z bardzo przeciętnym, wysilonym songwritingiem daje efekt muzakowy, stricte windziarski. Nie zrozumcie mnie źle - muzyka popularna może oczywiście być dobrą muzyką. Warunkiem jest, żeby była dobra. Napisana z polotem, a nie na kolanie. Z jakąś arogancją przekonaniem o swojej wyjątkowości, sile rażenia.
Na "Jutrze" nie znajdziecie niczego takiego. Rzemieślnicze dłubanie, barykadowanie się w swojej strefie komfortu, wybitnie przeciętne kompozycje. Niepotrzebne nadmiarowe parapety. Nawet Gadowski, człowiek obdarzony fajną przecież barwą, śpiewa tu tak od niechcenia i jednowymiarowo, że idzie zastanawiać się, czy nie dostaje porannych ataków paniki na myśl, że musi iść do roboty. Niepotrzebna była ta reaktywacja w nowym millenium. Oj, niepotrzebna.
Ira "Jutro", Universal
4/10