Hania Rani "Home": Subtelnie i intymnie [RECENZJA]
"W moim magicznym domu / Ciepło jest i bezpiecznie". Nie ma lepszego określenia na drugi album polskiej kompozytorki i wokalistki niż słowa pochodzące ze znanej piosenki Hanny Banaszak. "Home" pod przykrywką często chłodnego i subtelnego brzmienia emanuje swoim ciepłem. Intymna muzyka Hani Rani tuli słuchacza - szepcze do niego, daje nadzieję i sprawia, że ten czuje się lepiej.
Jej solowy debiut - "Esja" - nie był nadzwyczajnym powiewem świeżości, ale doskonale znane patenty i idee, były w wykonaniu Hani Rani na tyle ciekawe i zwyczajnie dobre, że album zasłużenie zdobył uznanie nie tylko w naszym kraju, ale także poza jego granicami. A może "tam" było jeszcze lepiej niż w Polsce, co tylko dobrze świadczy o poziomie jej twórczości. Jeszcze więcej laurów powinno być przy okazji "Home", które wynosi kompozytorkę na jeszcze wyższy poziom.
"Home" to towarzysz poranków z kawą, samotnych wieczorów w domu z kieliszkiem wina, popołudniowych spacerów i próby odcięcia się od całego świata. Na chwilę zapomnienia. Tak, żeby przez moment poobcować chwilę z samym sobą, własnymi refleksjami i przemyśleniami.
Idealną ścieżkę dźwiękową, która staje się niewidzialnym towarzyszem, zapewnia Hania Rani, która nie tylko ponownie stawia na sprawdzone rozwiązania, ale i często wzbogaca je o elementy, których wcześniej brakowało albo nie było konieczne ze względu na wybraną formę.
Są śliczne wokale, jak w "I'll Never Find Your Soul", które to mogłoby rozbrzmiewać późną porą w pewnej rodzimej rozgłośni i raczej nie musiałoby się bać jakichkolwiek zmian, czy w pięknym, otwierającym "Leaving", który zachwyca swoją prostotą. Głos nie pojawia się nazbyt często, ale gdy już jest, jego rola okazuje się kluczowa - jest idealnym dopełnieniem nie tylko solowych popisów na pianinie i klawiszowych pasaży, ale i wszystkich pozostałych instrumentów, będących z tyłu kompozycji.
Elektronika tylko teoretycznie jest tłem, ale na tyle wzbogaca utwory, że ciężko bez niej wyobrazić sobie filmowe "Tennen" czy już bardziej rozbudowane, zahaczające wręcz o alternatywę "Zero Hour".
Te pozory mają swój nieodparty urok. Rzadko się zdarza, żeby przy tak minimalistycznej i oszczędnej formie, którą przedstawia Hania Rani, chociażby w "Buce" czy "Rurce", udaje się przekazać tak wiele. W tych prostych kompozycjach ukrytych jest wiele skarbów, których odnalezienie wymaga zarówno skupienia, jak i cierpliwości. Przykładów jest sporo, ale na pierwszy plan wysuwa się fantastyczne "Summer", w którym subtelne pianino koresponduje ze śpiewem ptaków. Niby nic specjalnego, ale zwracam tu uwagę na powoli rozkręcający się syntezator, który ani na chwilę nie zamierza przeszkadzać wcześniej wspomnianej dwójce.
Oczywiście tych kilka nowości nie sprawia, że mamy do czynienia z woltą stylistyczną. I dobrze! Takiej formuły nie da się tak łatwo wyczerpać, zwłaszcza że ta ma nieograniczoną datę przydatności i często jest na tyle uniwersalna, że swoje miejsce znajdzie zarówno teraz, jak i za kilka(naście) lat.
Ze względu na swoją formę, "Home" daleko do luksusowego apartamentu. To niewielkie i przytulne pomieszczenie, z dala od miejskiego zgiełku. Izba, w której króluje cisza. Miejsce, które jest azylem, strefą prywatności i własnym, niewielkim uniwersum, do którego dostęp mają nieliczni. A ci, jeśli już tam wejdą, mogą posłuchać opowieści o samotności i poszukiwaniu celu. Bez zbędnego wyżalania się.
Hania Rani "Home", Gondwanna Rercords / Mystic Production
8/10