Hania Rani: Mam plany i marzenia, ale nie załamuję rąk
Mówi, że nie ma wielkich oczekiwań. A przecież mogłaby, zwłaszcza po tym, jak w zeszłym roku jej kariera pięknie rozkwitła. Hania Rani idzie jednak dalej, konsekwentnie wypełniając swój plan. Tym planem jest przekazanie konkretnych emocji poprzez "Home", jej drugi solowy album, złożony już nie tylko z dźwięków pianina, ale i z linii wokalnych czy basowych.
Anna Nicz, Interia: Niektóre piosenki, które trafiły na twoją drugą płytę, "Home", powstały dużo wcześniej, nawet kilka lat temu. Dlaczego wydajesz je właśnie teraz?
Hania Rani: - Niektóre utwory pochodzą z tego samego okresu, kiedy komponowałam muzykę na swoją pierwszą płytę, "Esję". Była ona w moim pierwszym wyobrażeniu takim patchworkiem stylistycznym, utkanym z utworów różnorodnych pod względem aranżacyjnym i doboru instrumentów.
- W międzyczasie wydarzyło się kilka rzeczy, powstało też przy okazji jeszcze więcej innej muzyki, pojawiła się także moja wytwórnia i wspólnie uznaliśmy, że te dwie płyty mogą ze sobą korespondować. "Esja" będzie muzycznym preludium, a "Home" wyrazem tego wszystkiego, czym zajmowałam się przez ostatnie lata. Myślę, że to dobra decyzja, żeby poczekać chwilę, aż niektóre pomysły dojrzeją.
Na nowej płycie towarzyszą ci muzycy, basista Ziemowit Klimek i perkusista Wojtek Warmijak. Jak ta płyta brzmiałaby bez innych muzyków?
- Nie od samego początku wiedziałam, że to będzie perkusja i kontrabas, ale chciałam, żeby te utwory pojawiły się w innym instrumentarium, ale musiałam to wypróbować. Wcześniej, zanim poznałam chłopaków, zagrałam kilka koncertów w podobnym składzie, więc miałam już w głowie jakiś zarys, który mi się spodobał. Z Ziemowitem i Wojtkiem spotkaliśmy się przez przypadek, kiedy umówiliśmy się na próby okazało się, że bardzo naturalnie się nam to układa. Wydaje mi się, że to było ucieleśnienie tego, co miałam w głowie, a może czego szukałam przez te lata. Chłopaki dodali od siebie kilka rzeczy, których może nie odważyłabym się dodać sama albo nie umiałabym wykonać. Bardzo się cieszę, że tak się stało, to było bardzo organiczne doświadczenie; zadzwoniłam do nich nie z propozycją nagrywania płyty, ale z propozycją kilku spotkań, na których przez kilka godzin po prostu muzykowaliśmy. Po tych próbach wiedziałam, że mamy wiele wspólnego, że ta muzyka jest im bliska, że to nie jest coś, do czego muszą się specjalnie naginać. Pasował im też mój styl pracy - bardzo dużo rzeczy edytuję po nagraniu, układam je według własnego uznania, oni byli otwarci na mój sposób produkcji.
Twój dom to konkretne miejsce na mapie, czy może potrafisz odnaleźć go w różnych okolicznościach?
- Pomimo tego, że mam swój dom rodzinny i dom, w którym mieszkam teraz, jestem jeszcze w momencie poszukiwania tego jednego miejsca. Ale czuję też od kilku lat, że tym domem jest dla mnie muzyka. Jestem w stanie podróżować do różnych miejsc, gdzie moja muzyka nie jest jeszcze znana, ale czuję się na tyle dobrze, by móc ją zaprezentować. To jest dowód na to, że ona daje mi schronienie, poczucie pokoju, siły wewnętrznej - właśnie tę myśl dołączyłam do nowej płyty.
2019 był dla ciebie niesamowicie owocny - wydałaś debiutancką płytę, zdobyłaś kolejne nagrody i wyrazy uznania, dużo też koncertowałaś. 2020 jest fatalny dla występujących artystów. Jak się w tym odnajdujesz?
- Chyba nie mam w sobie jakichś wielkich oczekiwań. Mam plany i marzenia, ale nie załamuję rąk, jeżeli coś nie idzie zgodnie z moim planem. Mam to szczęście, że jestem też kompozytorką, więc mój profil zawodowy bardziej skupia się teraz wokół komponowania. Bardzo dużo pracuję, w zasadzie nieustannie piszę muzykę i tych propozycji kompozytorskich czy producenckich jest na moim stole na szczęście sporo. Z czego bardzo się cieszę, jest to dla mnie nowa rzecz, bo rzeczywiście ta praca wygląda trochę inaczej niż życie, które wiodłam w zeszłym roku - było bardzo mocne skupione na występowaniu, co było wspaniałą przygodą, którą udało się zrealizować bez większych problemów związanych np. z przemieszczaniem się. A teraz zamknięcie i brak podróży zaowocowały u mnie pracą nad nową muzyką. Oczywiście marzę o tym, żeby wrócić na scenę, szczególnie, kiedy wydaję nowy album i aż się chce grać koncerty w związku z premierą i świeżym materiałem. Mieliśmy bardzo duże plany, ale najwyraźniej musimy poczekać. Wszyscy jesteśmy teraz podobnie wstrzymani, więc pojawił się substytut emocji koncertowych - występy online.
Kiedyś w takiej sytuacji przygotowywałabyś się teraz do koncertów, do wyjścia do ludzi z płytą. Czujesz jakiś brak emocji, które dostałabyś od słuchaczy podczas trasy promującej nowe wydawnictwo?
- Nie, to jest jakaś forma kontaktu, oczywiście też łechtania własnego ego, ale nie. Ogólnie tęsknię do ludzi, do występowania ale też zwykłych spotkań, wydaje mi się, że wszyscy do tego tęsknimy. Nawet jeśli ma się w sobie strach, że ta płyta się przedawni do momentu, kiedy na nowo będziemy mogli występować. To jest jakiś wewnętrzny lęk. Ale wydaje mi się, że on jest powodowany tylko i wyłącznie naszą chęcią uznania. Strach przed tym, że nasza praca nie zostanie dostatecznie zauważona. To szkoła pokory. Wierzę, że wszyscy bardzo mocno potrzebujemy muzyki na żywo i że jak znowu będzie okazja, żeby tego doświadczyć, to wrócimy do stałego rytmu i być może nawet docenimy ją jeszcze bardziej.
Masz nadzieję, że to, że świat zwolnił, zmieni jakoś nasze podejście do różnych kwestii? Że po pandemii wrócimy już nie tacy sami, jacy byliśmy przed nią?
- Jeśli się nie zmieni, prawdopodobnie czeka nas katastrofa. Mentalno-kulturowa, jeśli chodzi o rozwój człowieka, a także katastrofa klimatyczna albo jakaś kolejna epidemia, następna sytuacja ekstremalna. Pytanie nie brzmi, czy my się zmienimy, ale jak się zmienimy.
Jesteś osobą, która bacznie śledzi newsy o tym, co dzieje się z związku z pandemią, czy może starasz się od tego odcinać i po prostu robić swoje?
- Skupiam się na statystykach, liczbach, wierząc, że są czasami prawdziwe. Mam kilka źródeł codziennej wiedzy, z których korzystam. Był taki moment, że wszyscy bardzo mocno podążaliśmy za newsami, potem był odwrót, bo uznaliśmy, że każdy z nas zaraz zacznie mieć symptomy choroby, a teraz powoli wracamy do jakiejś normy, te informacje już nas tak nie przerażają. Zaczęliśmy żyć z pandemią, nauczyliśmy się w niej poruszać. Zdajemy sobie sprawę z sytuacji i wiemy, że trzeba się w niej jakoś odnaleźć. Staram się być dosyć ostrożna wobec informacji i zgłębiać tematy, także te związane z różnymi kataklizmami, zmianami klimatycznymi, żeby mieć swój własny osąd i opierać wiedzę na rozsądnych argumentach i liczbach, a nie tylko na emocjach.
Wspominałaś o wielu projektach, które leżą na twoim stole. Jak udaje ci się łączyć pracę nad wieloma tematami jednocześnie?
- To nie jest łatwe, szczególnie gdy mam poczucie, że powinnam robić wszystko i podejmować każdą propozycję - w tym momencie wszystko wydaje mi się bardzo interesujące i poruszające moją karierę do przodu. Uczę się tego, by przeznaczać na daną rzecz trochę więcej czasu i przez to docierać głębiej do poruszonego tematu. Rezultaty są wtedy ciekawsze. Co nie oznacza lenistwa - to po prostu wymaga większego nakładu pracy nad jedną rzeczą i wypracowania jej osobistego języka, zamiast powielania wzorów, które już dobrze działają w innych miejscach.
Czy wśród tych projektów jest także muzyka filmowa?
- W ostatnim półroczu udało mi się sporo takiej muzyki napisać. Te filmy muszą jednak trochę poczekać ze względu na zamknięte kina. To bardzo ciekawa praca. Nie jest łatwa, ponieważ kompozytor musi też liczyć się z reżyserem. Czasami to także walka z własnymi przekonaniami, poglądami, odczuciami, ale jest to częściej wzbogacające, niż odwrotnie. Kojarzy mi się to z nauką w szkole, dostawaniem uwag od profesora, ale w dobrym sensie. Umożliwia przekraczanie własnych barier, własnych umiejętności. Dostajesz opis uczuć, których poszukuje reżyser i musisz temu sprostać, oczywiście na swój własny sposób, ze swoją wrażliwością. Taka praca doprowadziła mnie do bardzo ciekawych miejsc, do których pewnie bym nie doszła sama, pisząc muzykę na swoją płytę.