Furia "Furia w Śnialni": Przychodzi metal do teatru [RECENZJA]
Nowa pozycja Furii to fascynująca pozycja balansująca na pograniczu albumu muzycznego oraz słuchowiska.
To, że Nihil wraz z pozostałymi członkami Furii z każdą płytą coraz bardziej oddalają się od czystej formy blackmetalowej jest oczywistością. To, że muzyków ciągnie do folku i teatru z każdą kolejną pozycją w ich dyskografii stawało się coraz bardziej oczywiste. Sami członkowie zespołu definiowali zresztą swój styl jako nekrofolk, a do tego odpowiadali za warstwę muzyczną w inscenizacji "Wesela" Wyspiańskiego reżyserowanej przez Jana Klatę, a wystawianą przez Stary Teatr w Krakowie. Ale to, że ich nowszemu albumowi tak blisko będzie do słuchowiska muzycznego jest raczej bardzo zaskakujące.
"Furia w Śnialni" to apogeum coraz większego szaleństwa, jakie przez lata wtłaczało się w twórczość lidera grupy, Nihila (pewnie utrzymam to zdanie do czasu kolejnej płyty). Ale to oderwanie od rzeczywistości jest absolutnie fascynujące. Zresztą nowa Furia to krążek, którego cały kontekst wydaje się równie ważny, jak zawartość. Bo trzeba wiedzieć, że to pozycja nagrana w pracowni malarskiej nieżyjących już Urszuli Broll oraz Andrzeja Urbanowicza w Katowicach - współzałożycieli grupy Oneiron, zafascynowanych buddyzmem oraz poszerzaniem zakresu ludzkiej świadomości. Dodajmy do tego jeszcze, że przy nagrywaniu "...w Śnialni" uczestniczyli aktorzy wspomnianego już Starego Teatru w Krakowie.
Jak się przekłada to na to, co usłyszymy? Biorąc pod uwagę to, że utwory w tej półgodzinnej pozycji mamy tylko dwa, a nazywają się one "Wesele w Śnialni" oraz "Tańcowały chochoły Wyjawienie", da się w tym dostrzec próbę kontynuowania narracji III aktu "Wesela" Wyspiańskiego. Tych momentów zmierzających do nieuniknionego końca, w których sen miesza się z rzeczywistością.
Teatralność ma tu ogromne znaczenie. Przez cały krążek słyszymy dialogi, monologi, szaleńczy śmiech, a to wszystko przecinane w nielicznych momentach grobową narracją. "Przecież apokalipsa już trwa", "zimno" jesteśmy w stanie usłyszeć wśród komunikatów rzucanych pomiędzy licznymi stuknięciami drzwiami, skrzypnięciami podłogi, podnoszeniem przedmiotów.
"Ciągle w kółko", "chodzimy w kółko", "może tędy", "Nie, nie tędy", "A te drzwi? Spróbuj", "A światło? Jest! Nie, nie ma" - mówią bohaterowie słuchowiska na początku drugiego utworu, dając słuchaczowi ogromne pole do interpretacji. Mowa o wizji końca? O śmierci? O zagubieniu w życiu? Poszukiwaniu siebie? O utracie resztek zdrowego rozsądku? O twórczości? A może jest dalszym ciągiem losów bohaterów "Wesela"? "Furia w Śnialni" pozwala słuchaczowi na wiele interpretacji tego, co usłyszy, umożliwia zadanie wielu pytań. W zamian oferuje jednak nie odpowiedzi, a co najwyżej tropy.
Psychodeliczność obrazów Broll i Urbanowicza też nie są bez znaczenia. Bo i tym określeniem najłatwiej określić warstwę muzyczną nowej Furii. To pozycja, w której kompozycje miejscami wchodzą w tereny stricte gitarowe, by chwilę później uciec w ciszę, zatopić w pogłosach, aż w końcu pójść w ambient idealny do ścieżki dźwiękowej do horroru. Tło zaś jest tu równie ważne, co pierwszy plan. Brzmi to niczym rejestrowanie poszukiwania odpowiedniego dźwięku, a kiedy w końcu uda się "dostroić" pomysł, rozpoczyna się jego eksploracja.
Przy czym druga część płyty, "Tańcowały chochoły Wyjawienie", wyraźnie ciekawiej radzi sobie z budowaniem napięcia. Niepokojąca partia gitary nagle się urywa, by oddać miejsce na głosy niepotrafiące się odnaleźć się na jednej linii komunikacyjnej (znowu nawiązanie do "Wesela"?). Po chwili wiosło znów wraca na moment, póki nie ustępuje miejsca spikerce zapowiadającej spektakl teatralny z Furią w roli głównej. Wówczas niespodziewanie otrzymujemy gitarową ścianę dźwięku, której towarzyszą liczne krzyki, a która to w miarę trwania coraz bardziej zbliża się do stricte blackowego grania.
Powracający głos spikerki, powtarzający "Furia, proszę na scenę, chodźcie na scenę" - miejscami zresztą bardzo zirytowany, nakazuje zapytać - na ile ten spektakl odbywa się faktycznie na scenie, a na ile poza nim. Na ile to przedstawienie, a na ile rzeczywistość. Szczególnie gdy w międzyczasie dołącza do niej Nihil, a z czasem i aktorzy, powtarzający lub wykrzykujący "Wy, ja".
Prawdę mówiąc nawet po kilkunastu odsłuchach nie jestem w stanie powiedzieć, że z pewnością wiem, co autorzy mieli na myśli. Ale wiecie co? Nie przeszkadza mi to. Dawno nie miałem tyle satysfakcji z próby zrozumienia płyty. "Furia w Śnialni" to album, który wręcz zachęca słuchacza do znalezienia klucza interpretacyjnego i każde dojście do tego, z czym właściwie mamy do czynienia, wynagradza w pełni wysiłek. Bardzo możliwe, że odbijecie się przy pierwszym odsłuchu tej płyty, bo to rzecz wymagająca, oczekująca skupienia od słuchacza. Nie ukrywam, nie pokochałem jej od razu, ale z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej doceniam wyjątkowość tej pozycji.
Furia "Furia w Śnialni", Pagan Records
9/10