Dobre składniki, zła chemia

Hades "Nowe dobre to zło", Prosto

Hades ma momenty świetności
Hades ma momenty świetności 

Płyta "Nowe dobro to zło" może wynieść słuchacza hip hopu na Olimp. Ale to głównie zasługa nadludzkich wysiłków producenta i kompetencji didżeja, a nie Hadesa. Ten na miano boga rapu musi jeszcze popracować.

Nim wgryzę się w sam album, krótka informacja. Właśnie ukazały się instrumentale z "Muzyki klasycznej", płyty uznawanej za jedną z najważniejszych w historii polskiego hip hopu. Po latach od razu słychać, że o randze tego materiału nie świadczy rap Pezeta, tylko praca Noona. Łatwo też zauważyć, że rymy i bity bezproblemowo pozwoliły się od siebie odkleić. Zapewne dlatego, że nigdy nie lepiły się w nierozerwalną całość. Na "NDTZ" też się nie lepią - to raczej kolaż niż spójne dzieło. I w tym główny problem.

Hades, rzecz jasna, dobrym raperem jest. Kropka. Kłócić się z tym, to jak bić się z koniem, bo chłopak styl ma pewny, rozpoznawalny, zupełnie niedebiutancki. Nie wierzycie? Włączcie sobie dla porównania "Młode wilki popkillera" i znajdźcie 12 różnic. Tyle tylko, że flow członka HiFi Bandy, choć doszlifowane, jest za mało elastyczne i rozbudowane, by trzasnąć każdą furtką, którą otworzył fenomenalny producent Galus.

W tych bitach jest funk - ten stary, tłusty, ten chaotyczny doby Bomb Squadu i ten elektryczny, bliższy reinkarnacji, jaka przyszła wraz z N*E*R*D. Jest duszny, nieco abstrakcyjny lot nad Detroit i lądowanie na brudnym, nowojorskim betonie. Jest w końcu pasja winylowego szperacza, szacunek do muzyki polskiej i zagranicznej, od Edwarda Hulewicza po zakurzony blues. A Had wziął te kompozycje i zalał je rapem. Ot tak, po prostu.

Za dużo na jego płycie wersów, które mógłby nawinąć dowolny artysta Prosto - no, może poza tymi, którym zamarzyła się rola wodzirejów w Dębkach, Władysławowie i Międzyzdrojach. Tak więc trafimy na dzieci na dachach z azbestu, ulicę, która daje tylko jedną szansę i generalnie dowiemy się, że "ten rząd kłamie i nie pomaga mojej mamie".

Ma Hades momenty świetności. Popatrzcie na linijki "My nie dajemy reklam w przerwach / moje słowa mogą bez nich przetrwać, przysięgam". Albo "Słowo leżało na ulicy, sos też / tyle, że tego drugiego było mniej, nadal jest". Być może to techniczne detale, ale to jak raper łamie wersy, dosztukowuje do nich to "przysięgam" i "nadal jest" to prawdziwa warsztatowa biegłość.

Lirycznie imponują już całe utwory - "Kosmos to rytm" i "Zimna krew" to niewsypane, przemarznięte historie, po których nie wiemy, czy narrator mieszka w Warszawie czy w Gotham City, a doskonale podzieleni na role (gościnnie VNM, W.E.N.A. i Diox) "Wszyscy Święci" imponują logiką i dyscypliną. A jednak wrzucone z adapterów (przez didżeja Kebsa, który w "Jak za dawnych lat" przesuwa mc w tło) wokale Fokusa czy Stetsasonic grają z bitem lepiej niż gospodarz "Nowego dobra...". Wyjątkiem są tu pięknie pojechane "Dwie dłonie", tyle że takich podkładów było w Polsce z tysiąc i szkoda, by Galus z takim talentem robił kolejny, tylko lepiej brzmiący.

Mimo że spacer po Żelaznej może przynieść czujnej osobie więcej wniosków niż rap Hadesa, jego oficjalny debiut i tak mógłby być strzałem na miarę wspomnianej na wstępie "Muzyki klasycznej". Wystarczyłoby, żeby ograniczyć go do zwartej, dziesięciokawałkowej całości. Miejmy nadzieję, że to nie pycha skłoniła gospodarza do całkowitego niemal zapchania płyty i wyrugowania z jej tytułu producenta i didżeja. Jeżeli tak nie było, ten facet będzie miał kiedyś moc na miarę swojej ksywki. Przysięgam.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas