CUKIER "Jeden": Bardziej słodzik niż cukier [RECENZJA]

Utalentowany producent, który nie zna granic gatunkowych i trener wokalny wielu gwiazd muzyki, w tym znanych raperów. To mogło się udać, a jednak coś nie do końca zagrało.

Okładka debiutanckiej płyty grupy CUKIER
Okładka debiutanckiej płyty grupy CUKIER 

CUKIER rozpoczął swój żywot jako projekt producencki Amadeusza Krebsa, do którego z czasem dołączył Bartek Caboń, zajmujący się warstwą wokalną. Panowie współpracowali wcześniej ze sobą przy wielu projektach muzycznych, ale ich wspólny album przybrał przede wszystkim formę rapową. Na szczęście panowie pokusili się o dużą dozę eklektyzmu.

Przekrój gatunków, o jakie zaczepia "Jeden" jest bowiem dość rozległy. Dostajemy tradycyjnie cięte sample w boom bapowo wyprodukowanych "Łachmanach". "Styczeń" z tradycyjnego, rapowego bitu niespodziewanie przekształca się w kawałek, któremu blisko pod kątem muzycznym do nu-beatowej twórczości kojarzonej z wytwórnią Flying Lotusa, Brainfeeder. A skoro mowa o FlyLo - czy "Rzeczy" nie brzmią wam jak jakiś jego zaginiony bit z czasów "Cosmogrammy"?

"Światło" to kolejna w polskiej muzyce wariacja na temat rapu inspirowanego rockiem w stylu "Deal wiv it" Mura Masy i Slowthaia; po części nawiązuje natomiast do wychodzącej z punku stylistyki grup takich jak Fugazi czy Bikini Kill. "Herc"? Jazzowo grający fortepian zestawiony z trąbką Łukasza Korybalskiego to jedno z najprzyjemniejszych połączeń na płycie, nawet jeżeli słyszeliśmy już podobne rzeczy chociażby na albumach Kanału Audytywnego.

Krebs jawi się więc jako utalentowany producent o szerokich horyzontach muzycznych. Wie doskonale, co to groove. Wie też, jak sprawić, by bas trząsł osiedlami, jednocześnie urzekając subtelnością. Wady? Trudno znaleźć w tym wszystkim znak rozpoznawczy, chyba że za ten uznamy profesjonalne, klarowne brzmienie, któremu udało się uniknąć pułapki sterylności. Na dodatek można mieć wrażenie, że wycieczki wymknęły się miejscami spod kontroli, bo CUKROWI ze spójnością nie jest do końca po drodze. Ale to akurat drobna wada.

Niestety, z Bartkiem Caboniem mam większy problem. To trener wokalny wielu gwiazd, w tym raperów - w pełni to rozumiem, doceniam. Co więcej, przekłada się to na pewne aspekty. Słychać, że potrafi panować nad swoim głosem, ma świetną dykcję, wie, kiedy i jak podśpiewywać czy nawet reggae'owo zaciągnąć. Do tego ma zmysł melodii i potrafi pisać przebojowe, siedzące w głowie długo refreny.

Tylko dlaczego przy okazji nie ma zupełnie własnego stylu? Słuchając wokali na płycie, ma się wrażenie, że na featuring przybyli tutaj Vito Bambino z Bitaminy (chociażby rozpoczynający album "Przypał" czy "Pył"), Śliwka Tuitam z Ego lub L.U.C. z czasów, gdy nie potrafił jeszcze kryć swojej miłości do drugiego Kalibra 44 (bezczelnie zerżnięte flow w "Herc" - tak, tym samym utworze, który przywoływał muzyczne skojarzenia z grupą L.U.C-a, Kanałem Audytywnym), a czasem nawet Fisz (chociażby akcentowanie w części wersów w "Pyle", nasuwające skojarzenia z tym, jak Waglewski nawijał na "Zwierzu bez nogi"). I naprawdę nie sposób nie kryć oburzenia, kiedy w informacji prasowej czytamy o braku odniesień, oryginalności, podczas gdy tych cech w kwestii wokalnej należy szukać ze święcą.

Znamienne jest to, że im bardziej Caboń oddala się od rapu, tym lepiej to brzmi. Bezczelne "Kobiety" żrą jak dzikie nie tylko pod kątem psychodelicznego bitu o synth-funkowym groove'em. Podobnie zresztą jak rave'owe, dzikie, wręcz prymitywne (ale nie w negatywny sposób!) "Romanse" składające się z melodeklamowanej repetycji "Zróbmy sobie techno/a jak nie wyjdzie, to pech, no".

Cóż, kwestia tekstów nie poprawi oceny wokalu, gdyż mimo wyskakujących zewsząd informacji o inteligentnych tekstach, warstwa liryczna jest najczęściej po prostu... kiepska. Kiedy w refrenie "Pyłu" Caboń rzuca metafizyczne, zwiastujące jakiś koncept "Zrozum to wreszcie - to wszystko pył jest na wietrze/To, co czujesz pod stopą jest miną/Nie skutkiem jest, a przyczyną", chwilę później rozpoczyna zwrotkę słowami "Jak dzisiaj pokażesz dupę (co?) - to chyba żart/Mówisz, że ja mam tupet? (co?) - to chyba żart/I tak będzie super (co?) - to chyba żart/Pomysł na zespół Cukier? (co?) - to chyba żart". Następnie kilka wersów o nieistotności twórczości przemienia się w refleksje na temat dziewczyn. Takie teksty to chyba żart.

A singlowe "Łachmany"? Nie sądzicie, że są na siłę wulgarne? Owszem, koncept jest ciekawy, ale to jeden z niewielu utworów, które potrafią utrzymać ten pomysł przez cały utwór. Mam wrażenie, że teksty spisywane były często na zasadzie pierwszych, prostych rymów, które przyszły muzykowi do głowy, a pomysłu starcza na kilka wersów, po czym następuje luźne przejście do innej tematyki.

Jasne, abstrakcyjne podejście do liryki, rymy dla rymów to zarówno klasyka rapu, jak i chętnie podejmowana przez współczesnych raperów stylistyka. Tylko próba zestawiania tekstów Bartka z tymi współczesnymi, niestawiającymi na treść raperami głównego nurtu na zasadzie kontrastu, po bliższym przyjrzeniu się wypada dość kuriozalnie. Bartek nie przekazuje w swoich tekstach niczego, co zmuszałoby do głębokich przemyśleń.

Jeżeli miałbym wyróżnić jakiś utwór, to zdecydowanie byłby to "Dom". Jazzowe wpływy (kontrabas!) doskonale współpracują z EDM-owymi syntezatorami. Na tym wszystkim usadza się raper z leniwym flow, brzmiącym w końcu jak jego własne. Na dodatek wchodzi w poetyckie tryby, których trudno szukać w pozostałych utworach na krążku, a pointa jest bardzo satysfakcjonująca.

Podsumowując, ten CUKIER to cukier na scenę muzyczną póki co tylko z nazwy. Pod kątem stricte muzycznym to - niestety - jeszcze słodzik: możesz go używać, potrafi czasem nawet cieszyć, ale jednak masz w głowie to, że to wciąż substytut. Bilans zalet i wad projektu nie pozwala mi na wystawienie wyższej oceny. Liczę na to, że przy następcy debiutu panowie znajdą w końcu swoją tożsamość - w tym projekcie niewątpliwie tkwi duży potencjał i szkoda, że póki co został niewykorzystany.

CUKIER "Jeden", Kayax

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas