Coldplay "Moon Music": Ciąg dalszy trwonienia talentu [RECENZJA]
Pamiętacie, jak Coldplay chwalono za pisanie porywających, angażujących utworów? Od tamtych czasów dorosłem, przeszedłem wszystkie etapy edukacji, broda mi urosła i już znacząco zsiwiała, a umiejętności Chrisa Martina oraz jego kolegów dopadła prawdopodobnie demencja.
Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, co na przestrzeni ostatnich lat stało się z twórczością grupy Chrisa Martina. Rozumiem, że ktoś może mieć sentyment do "A Sky Is Full of Stars" czy "Hymn for the Weekend". I może brzmię boomersko, jeżeli narzekam na ten okres w twórczości Coldplay. Ale przypominam - oni naprawdę mają na koncie arcydzieła, w których chodziło o coś więcej niż o to, by coś wpadło w ucho. Jakoś trudno mi nie mieć wrażenia, że ostatnim takim przebłyskiem geniuszu podszytym ambicją było "Aliens" z EP-ki "Kaleidoscope" z 2017 roku, w którym gościnnie wziął udział Brian Eno. I gdzie to przepadło? Bo na "Moon Music" zdecydowanie śladów geniuszu trudno szukać.
Wyzłośliwiam się, ale też nie widzę przypadku w tym, że podobnie jak przy "Music of the Spheres", ogromny wkład w płytę miał Max Martin - twórca wielu hitów Katy Perry, Backstreet Boys czy Pink. Nikomu się tu nie chciało myśleć o artyzmie. Tylko za bardzo nie wiadomo nawet o czym.
Wyższość czasów "A Sky Is Full of Stars" i "Hymn for The Weekend" nad tym, co znajduje się na "Moon Music", jest jednak równie wyraźna. Bo jeżeli najnowsza pozycja Coldplay miała być przebojowa, to brak tu wyrazistych melodii, fragmentów, które kierują się chociaż w stronę bycia zapamiętywalnymi.
Może "We Pray", w którym w gościnnym mariażu odnaleźć można genialną jak zawsze Little Simz? Ale tu oprócz jej zwrotki i refrenu nie ma za wiele. Może "GOOD FEELiNGS", które wyraźnie ma korzystać z tej spuścizny nowoczesnego disco, która wlała się na scenę zaraz po "Future Nostalgii" Dua Lipy? No niezbyt, bo takich numerów było nieziemsko dużo. Stadionowe "feelslikeimfallinginlove"? Też nie do końca, bo tu z kolei zespół wykłada się zupełnie na uzyskaniu odpowiedniej mocy, aby faktycznie piosenka niosła cały stadion. Dyskotekowa "AETERNA"? Dajcie spokój - to EDM, który wyszedł o jakieś 15 lat za późno.
Zupełnie poza jakimikolwiek algorytmami czy tabelkami w Excelu, niespodziewanie na płytę wskakuje bluesowe "All My Love". I aż nie chce się wierzyć, że mamy do czynienia z tym samym Coldplayem, co w pozostałych utworach. Jest to utwór tak wybitnie niepasujący do reszty, tak pozbawiony współczesnego brzmienia, że brzmi jakby wyciągnięto go sprzed dwudziestu lat, gdy ambicje grupy Chrisa Martina były nieporównywalnie większe. Warto pochwalić też utwór tytułowy, ale tutaj ogromny wkład należy zdecydowanie do Jona Hopkinsa, czyli stałego współpracownika Coldplay, a oprócz tego genialnego producenta, który w swojej twórczości bliższy jest klimatom ambientowym i microhouse’owym. I o jego twórczość się nigdy nie martwię – za to Chrisa Martina jak najbardziej.
Bo, panie Chris Martin - pan tutaj nam nagrywa ostatnio biedę okropną. Tu zwyczajnie nie ma piosenek, nie ma się nad czym pochylać. Za to pozostaje żal i serce złamane, że roztrwonił pan tak swój talent.
Coldplay, "Moon Music", Warner Music Poland
3/10