Koniec z gorącym afrykańskim słońcem, plemiennymi, nigeryjskimi inspiracjami, koniec z bieganiem przez dźwięki na bosaka. Muzyka Ayo się zmieniła.
Na trzecim albumie niemiecko-nigeryjskiej wokalistki rozsiadł się wysmakowany soul na tle fortepianu bądź leniwych gitar, czasem przemykają przez głośniki kompozycje odwołujące się do reggae. Jednak żywiołowe, zadziorne piosenki, jak singel "I'm Gonna Dance", to margines tego wydawnictwa.
Jedno pozostało bez zmian - Ayo wciąż jest niezależną artystką. Sama zajmuje się komponowaniem, pisaniem tekstów jak i produkcją. Nie znaczy to jednak, że czuje się samowystarczalna. Ayo zawsze otaczała się znakomitymi instrumentalistami - szczególnie widać i słychać to na koncertach, gdzie pozwala im na szalone, kilkunastominutowe improwizacje.
Do nagrania "Billie-Eve" (imię córki Ayo, nawiązujące do słowa "believe") zaproszeni zostali m.in. Craig Ross (gitarzysta Lenny'ego Kravitza) czy ceniona basistka Gail Ann Dorsey (grała u Davida Bowie i Gwen Stefani). Oprócz tego w utworze "Believe" możemy usłyszeć głos hiphopowego poety - Saula Williamsa.
W otoczeniu takich profesjonalistów Ayo pozwala sobie na swobodniejsze i znacznie bardziej soulowe korzystanie z wokalu. W tej estetyce czuje się doskonale.
Ayo chce ewoluować i należy to docenić - albumy "Joyful" (2006 r.), "Gravity At Last" (2008 r.) i "Bellie-Eve" to wyraźnie kolejne etapy tej ewolucji, jest w tym konsekwencja, jest powzięty z góry zamysł. Szkoda jednak, że po drodze zgubiła (zostawiła?) Ayo ten afrykański pierwiastek, bo to on sprawił, że "Joyful" był tak udanym wydawnictwem.
6/10
Warto posłuchać: "How Many People?", "I'm Gonna Dance", "I Can't", "Real Love", "Believe"
Zobacz teledysk do "I'm Gonna Dance":