chillwagon "chillwagon": Co za dużo, to niezdrowo [RECENZJA]

"Chillwagon" nie zostało młodzieżowym słowem roku, jak życzył sobie jeden z członków tej rapowej supergrupy. Cóż, miało spore szanse, ale coś po drodze ewidentnie się zepsuło.

Okładka debiutanckiej płyty projektu chillwagon
Okładka debiutanckiej płyty projektu chillwagon 

Plan na chillwagon był prosty: autor doskonale przyjętego, ubiegłorocznego "Mołotowa", Borixon (a przy okazji weteran sceny zaczynający w pamiętającym czasy mamutów Wzgórzu Ya-Pa 3), postanowił przygarnąć do swojego NewBadLabel grupkę młodych raperów, by stworzyć z nimi projekt trzęsący głośnikami, klubami i festiwalami. Jasne, biorąc pod uwagę obecność w składzie takich raperów jak Żabson czy ReTo łatwo stwierdzić, że to projekt, w którym wyliczeń było niemało. Z drugiej strony, jeżeli coś miało być trampoliną dla karier Qrego czy ZetHy oraz podkręcić hype wokół Kizo, to ci mniej znani raperzy nie mogli trafić lepiej.

Niewątpliwie projekt osiągnął swój cel, wszak w udostępnianych singlach brakowało kompromisów: oparte na przebojowych bitach utwory pełne były zwyczajnie głupich bądź chamskich wersów, które jednak działały. Do tego dochodziły melodyjne, zapadające w pamięć refreny. Kto w końcu nie nucił w głowie refrenu "@"? Kto nie zaśmiał się po wersach w rodzaju "Baku leży w mojej bletce, nie w Azerbejdżanie", "Ty nawet w lesie iglastym mógłbyś dostać z liścia" albo pamiętnym wersie Żabsona o Fredzie Flinstonie (którego nie będę przytaczał z powodu jego wulgarności). Zdecydowanie nie jest to muzyka dla ludzi cmokających nad inteligentnymi metaforami, ale czy miała być?

Do tego pomimo trapowych wpływów, dużo tu sztuki rapowania, zabaw flow, specyficznych zabaw słownych i zakorzenionych w kulturze hiphopowej przechwałek. To nie Young Multi nieistniejący bez auto-tune'a, tylko kilku facetów z (w większości, bo Qry to odkrycie, ale jeszcze musi się wyrobić) wyrobionymi stylami. Nie da się ukryć: nawet jeżeli nie przepadało się za solową twórczością danego członka składu, to Borixonowi w roli mentora udało się wyciągnąć z niego wszystko, co najlepsze.

Żabson tutaj wykazuje się o wiele lepszym wyczuciem smaku. ReTo wspina się na wyżyny charyzmy i nie goni bezsensownie bitów, jak to się zdarzało chociażby w "rrcum" promującym "BOA" - zamiast tego płynie po nich swobodnie, będąc najbardziej ogarniętym warsztatowo raperem z ekipy. Z kolei Kizo z powodzeniem trawestuje dresiarską gadkę na nowoczesne rytmy.

A przynajmniej wydawało się tak do czasu wydania długograja wypełnionego wcześniej znanymi utworami. Jeżeli znamy większość płyty, co miałoby zachęcić do jej sprawdzenia? Pomińmy już nietypowe wydanie z okularami VR i weźmy się za kwestie muzyczne. Zespół wpadł na specyficzny pomysł: do istniejących kawałków postanowili dograć zwrotki nieobecnych w nich wcześniej członków ekipy, a opublikowane wcześniej teledyski określić mianem zaledwie trailerów. Bo chyba nie wierzycie, że single naprawdę były okrojonymi wersjami nagranych już tracków?

Niestety, był to pomysł, który kładzie album. Wersje singlowe były może krótsze, ale idealnie wyważone, pełne autentycznej zajawki. Najlepsze okazują się bowiem zwrotki, które doskonale znaliśmy od kilku miesięcy, a te dodane do albumu są zaledwie wypełniaczami burzącym dynamikę piosenek, przy których miało się wrażenie, że są ukończone.

Jeżeli dałoby się coś wyróżnić wśród tych dogrywek, to drugą połowę zwrotki ReTo, inicjującej "flagę", w której młodziak pokazuje, co to znaczy być raperem z krwi i kości. Dobrze prezentuje się też Qry w inicjującym album numerze pt. "chillwagon", rzucający bezczelne "Otwartą głowę to miałeś, byku, jak w..łeś na krawężnik".

Poprawka dotknęła również "@", co jest o tyle dziwne, że numer ten był wizytówką składu, na której to dało się usłyszeć każdego członka zespołu. Zmieniono tutaj kwestie Borixona i refren - niestety, na gorsze, wszak oba te elementy nie niosą słuchacza tak jak perfekcyjnie w wersji singlowej. Pierwsza połowa "roweru" z marudnym bitem jest zupełnie niepotrzebna: nie osiąga urzekającej zatopionej w słonecznych barwach swobody drugiej, nieco dub-house'owej, znanej wcześniej części.

Boli to, że wiele rzeczy zapowiadało chillwagon jako nową jakość w nowej fali rapu. Póki co zostaje nam z tego tylko szeroko zakrojony projekt, dla którego pierwszy album pozostanie definicją tego, że co za dużo, to niezdrowo. Szkoda, bo choć nie jest tragicznie, to mogło być znacznie, znacznie lepiej.

chillwagon "chillawagon", NewBadLabel

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas