Norah Jones przeprowadziła instrumentalną rewolucję, nie zmieniając niczego w leniwej, melancholijnej atmosferze swoich utworów.
Często łączy się albumy z porami roku. Wytwórnie pieją: "To idealna płyta na wakacje!", krytycy piszą o wiosennych brzmieniach, Sting nagrywa longplay, którego należy słuchać pod choinką, przy kominku, w towarzystwie renifera. Zestawianie albumów z pogodą za oknem wcale takie głupie nie jest, o czym przekonuje "The Fall" - płyta na wskroś jesienna.
Te zadumane, wolne kompozycje są idealną ścieżką dźwiękowa do tego, co dzieje się teraz z przyrodą i naszym samopoczuciem. Co ciekawe, wydawnictwo będące muzyczną ilustracją chandry wcale nie potęguje tej dolegliwości, a pozwala się z nią zaprzyjaźnić. To takie oswajanie chandry, dokarmianie jej, dzięki czemu przestaje być tak irytująca.
Jones nagrała "The Fall" z zupełnie nowym zespołem, co mocno odbiło się na brzmieniu. Jazzujący przyjaciele artystki zostali chwilowo odstawieni na boczny tor. Zamiast fortepianu, kontrabasu i gitary akustycznej, częściej do głosu dochodzą elektryczne organy, nie mniej elektryczna gitara i bas. Nad brzmieniem czuwał Jacquire King (m.in. Tom Waits), który dopilnował, żeby poszczególni muzycy nie próbowali się popisywać, tylko budowali klimat współgrający z wokalem Norah. Głos Jones nie stracił nic ze swoich kojących właściwości i jazzowego zacięcia. Jazzowe, czy też smoothjazzowe, są również melodie, co w połączeniu z gitarowym tłem daje bardzo interesujący efekt.
"The Fall" to najbardziej autorska płyta w dorobku 30-letniej Amerykanki. Osiem z 13 utworów skomponowała samodzielnie, a pozostałe pięć napisała wspólnie z innymi muzykami. Większość piosenek najłatwiej określić słowem "przytulne" - warto zwrócić uwagę na "I Wouldn't Need You", gdzie wokal Jones rozbrzmiewa najpełniej, bardzo dobre wrażenie sprawiają też nieco żywsze "Light As a Feather" czy "Young Blood".
Ta płyta wymaga skupienia, o czym przekonałem się kilkakrotnie. Gdy coś na chwilę odrywało mnie od niej, cały misternie budowany przez Norah nastrój rozpierzchał się bezpowrotnie. Ciężko słucha się "The Fall" choćby w pracy, za to niesłychanie zyskuje w domu, w ciemności, podczas odpoczynku. I choć nie jest to album tak piękny jak "Come Away With Me", debiut Jones, już po raz czwarty wokalistka dowodzi, że można ją traktować w kategoriach dobrej marki. Takiej, która nie pozwala sobie na słabsze momenty.
7/10