Reklama

Bisz "Ulisses": Muzyka do sztolni [RECENZJA]

Nowe bity, stare demony i horyzonty oraz sprawność warsztatowa, którą może się pochwalić tu garstka. Do tego nieudawane emocje i niewyleczalny idealizm. Bisz nieprzekonanych nadal nie przekona. Ale jest w formie.

Nowe bity, stare demony i horyzonty oraz sprawność warsztatowa, którą może się pochwalić tu garstka. Do tego nieudawane emocje i niewyleczalny idealizm. Bisz nieprzekonanych nadal nie przekona. Ale jest w formie.
Okładka albumu Bisza "Ulisses" /materiały prasowe

Najlepsze, co wydarzyło się fonograficznie w życiu Bisza? "Wilk chodnikowy", bo przecież ambitny i nie wydany wcale przez żadnego kolosa, a ozłocony, przeżywany przez kilka pokoleń, emulowany przez wielu raperów po nim. Najgorsze, co wydarzyło się w fonograficznie w życiu Bisza? "Wilk chodnikowy", bo ludzie pchają go to tej samej rzeki dziesięć lat po premierze, ba, sam się do niej pcha. Wyobraźcie sobie teraz te wszystkie pytania w głowie artysty. "Dlaczego słuchacze tak mało potrzebują lepszej wersji mnie?", "A może coś mogłem zrobić inaczej?" i tak dalej. Zmagania z wilczyskiem trwają długo, nie brakowało ich płytę temu, są i teraz.

Reklama

"Ulisses", określany wcześniej nie inaczej niż "album na dekadę Wilka", tkwi w relacji z opus magnum. Aluzje, parafrazy tamtych wersów, ponowienie producenckich wyborów personalnych. Jest w tym patent, jest w tym kunszt, ale wolałbym to zostawić biszologom na internetowych uniwersytetach polskiego rapu. Niech sobie piszą eseje o tym, dlaczego rap gra była raperowi Eurydyką, jest zaś Penelopą. My dajmy szansę płycie jako autonomicznemu dziełu, również dlatego, że to niekoniecznie miejsce na babranie się w komparystyce. I że dostaliśmy krążek, który nie zasługuje na to, by funkcjonować głównie jako cień.

Owszem, Bisz bywa irytujący. "Syreny" (produkcja: BobAir)  - jazzujące, rozlewające się, z onirycznymi kobiecymi wokalami - proszą o bardziej wyluzowanego rapera, który na bicie by miękko rapował, nie wykładał. Postrzelać do tych rybich ogonów z kuszy jak Geralt, a nie, że "arkadia radości igraszek" i zeitgeist. Twórco, pomiłuj.

"Lira i łuk" budzą szacunek nawinięciem w 2022 roku trzech gęstych od tropów zwrotek, ale mam wrażenie, że mistrz ceremonii źle szuka tam równowagi. W jednej chwili męczymy się z polifoniami, orkiestracjami, spektrum fal i całym tym mitologicznym sztafażem, w drugiej tytłamy w gównie i borykamy z tym, na co autor ma wy***ane i co p****oli. Za bardzo Bisz lubi te skrajne wychylenia. Tak jak za bardzo lubi efekciarskie homonimie. Już od "Podziemia" ma się wrażenie, że właśnie je odkrył i chce się chwalić. No tym akurat nie warto.

Zwłaszcza, że bydgoszczanin ma się czym popisać. Wspomniane "Podziemie" ma najlepsze otwarcie zwrotki w 2022. "Kiedy zapytasz mnie, jak powstają te wersy / Odpowiem: powstają jak wzburzony lud przeciwko opresji / Legionem powstają z każdego upadku, zaciskając pięści / W*****one powstają z martwych do taktu bębnów i werbli". Działa sam tekst, działają przerzutnie, majstersztyk.

"Bez końca" przypomina, że zatankowany patosem podkładu Sparrowskiego Bisz spala się szczególnie efektownie. Wbija na rzewne smyczki i sieje pożogę, jakością tekstu i tym jak flow idzie z synkopami. Tu akurat umie znaleźć bilans. "Cyklop" może być dobry, "Suprematyzm" więcej niż dobry, ale "Molloy" jest najlepszy. Bisz prozę życia i bezwzględną szczerość stawia ponad liryzm z pożółkłych stron. Jeżeli ten "tygrys średniej półki", z krwi, kości, zbyt wysokiego cholesterolu oraz bolących zębów, z układem nerwowym "jak pies w sylwestra" ma zastąpić wilcze awatary, to ja już stoję po bilet do tego zoo. Człowieku, ładnie proszę, jeżeli Homer, to następnym razem Simpson, miel tę pozornie nudną i uwłaczającą codzienność. Aha, i ta część oddana Szattowi i Klaudii Marzec  też znakomita. 

Kto podejrzewa, że z tego krytykowania i chwalenia wyłoni się ocena bliższa środka, ten się drastycznie myli. O żadnej symetrii nie ma mowy. Trudny koncept został dowieziony, ten Wilk w tle i ten antyk utykany tu i tam zawsze jest po coś. I jeżeli pytacie, czy w moim odczuciu Bisz pracował nad komunikatywnością, to pracował, choć nie do końca wyszło, bo przecież jest Biszem. Grunt, że selekcja podkładów okazuje się bardzo dobra, niezależnie czy klekoczą i podzwaniają nowobitowo, czy bas i bębny buksują jak drill nakazuje, czy dostajemy coś takiego jak "Przetrwać" i nawet nie wiadomo, jak ten rytm szufladkować. Biszowe czucie słowa jest unikalne. Weźmy na tapet "Nie biorę tego do siebie, jak pijanych lasek do chaty / choć dla niektórych odrobina pudru i dziurka to już donuty", bo to językowy spryt, humor, przesłanie i obrazki przed oczami zarazem. W takim "Złotego cielca, zło tego świata złożę w ofierze, Savonarola" jest i maestria, i misja - jakoś wzrusza ten współczesny paladyn. Ej, przecież paladyn nie może być współczesny. No właśnie!  

Nigdy nie wolno zapomnieć, że podłoga Bisza to sufit większości polskich raperów. A Bisz nie jest tu na podłodze, zupełnie nie. Raczej bliżej lampy. To co? Światło, kamera, akcja.

Bisz "Ulisses", wyd. PchamyTenSyf

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bisz | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy