Reklama

Avi "Mały książę": Rządy pewnej ręki [RECENZJA]

Ewolucja? No niezbyt, raczej dalsze studium fenomenu Aviego, rapera rozchwytywanego, choć pod bardzo wieloma względami niedzisiejszego.

Ewolucja? No niezbyt, raczej dalsze studium fenomenu Aviego, rapera rozchwytywanego, choć pod bardzo wieloma względami niedzisiejszego.
Avi prezentuje płytę "Mały książę" /.

Tempo, w jakim raper Avi zdobywał zaufanie słuchaczy, robiło wrażenie. Można się było spodziewać, że po rozstaniu z SB Maffiją, skutku ubocznym konfliktu ekipy Solara i Białasa z przedstawicielami mazowieckiej sceny ulicznej, będzie po wszystkim. A jednak to nie był koniec, przeciwnie, to był właśnie początek imponującej historii. Wydawane własnym sumptem płyty z Louisem Villainem dały ludziom to, co odeszło kiedyś wraz z Eldo - rap traktowano na nich serio, zasady były ważne, słowa zbyt cenne, żeby rzucać je na wiatr i naginać do tego, jak akurat powiał. 

Reklama

Teraz zarówno LV, jak i Avi zdecydowali się na płyty oddzielne. Ten pierwszy mógł poszaleć, bo wiadomo - to również, a może przede wszystkim producent. I rzeczywiście nieco zaszalał. Jak ewolucja tego drugiego? Nie czarujmy się, pod względem wokalnym nijak. Szeleści, zmiękcza głoski, jest monotonny w kwestii intonacji, do tego zupełnie niezwrotny. Piętą achillesową wydaje się rytmika, bo o ile na pierwszej płycie z Louisem można było przymknąć na to ucho, to teraz śladowy progres, a co za tym idzie deficyt płynności, w nie kłuje. Raper upycha sylaby po wersach jak dzieciak graty pod łóżkiem, byle weszło i niewtajemniczony nie zauważył. Jest w tym metoda, bo polskiemu odbiorcy rapu słabo idzie wyłapywanie takich rzeczy, zwłaszcza jak nie konfrontuje naszych artystów z zachodem. Patrzy raczej na postać, na teksty, chłonie klimat. I na tych polach artysta z Raszyna punktuje, choć na "Małym Księciu" nie zgarnia całej puli.

Tak, są tu utwory lirycznie znakomite. "W Raszynie nikt nie miał za lekko / udało się mi i gówniarze z paletką / zobacz, jak to, mordo, trafia / więc nie mów mi proszę, co mam robić / powiesz mi, że to pornografia / a ja wtedy ci powiem, że to Gombrowicz" w "Nieskończoności" to nie tylko ucieczka od schematu rymów, ale i błyskotliwa konstatacja. W klubowym, ostro rwącym do przodu, dziko skutecznym "Fredzie Astaire" nikt by się słownych fajerwerków nie spodziewał, a tu proszę, już dla samego kelnera donoszącego rum jak bernardyn warto, a jest tego więcej i jeszcze Oskar PRO8L3Mu wyraźnie dobrze się bawi. Tak się Avi stolica! 

A jednak na pytanie, czy dało się "Małego księcia" napisać lepiej, trzeba odpowiedzieć, że owszem, dało się. "Warsaw Vice" Kaz Bałagane sobie zwyczajnie przejął, gospodarz okazuje się tu gościem. "Przełęcz" jest rymowankowa, przewidywalna, budowana na zbyt prostych grach słów pokroju "niech zbiją kokosy i niech nie odbije palma". W "Leśmianie" refren jest cytatem z poety, ale skoki skojarzeniowe  - od Bolesława do Tourette’a na przykład - są wyjątkowo niezgrabne. Nie pomaga Pezet. Jeśli widzisz, że pakuje się w numer z nazwiskiem literata w tytule, bezpieczniej będzie uciekać.

Klimat wiąże się z tytułowym pomysłem na krążek, pielęgnowaniem w sobie dziecka w kontrze do obłudnego, krzywdzącego świata dorosłych. Gospodarz wprowadza w niego bardzo dobrze, "Intro", "Mały książę" (super działa ten drop w refrenie) i "Mara" z odpowiednio wpisującym się w temat, poważniejszym ReTo oraz samplujących folk wxriorremR4DIANTem spełniają swoją funkcję. Ale już "Gelenda", hit na podkładzie Atutowego, pokazuje, że spójność wizji będzie cierpieć kosztem odpowiedniej przebojowości materiału. I cierpi, wrażenie, że nie słuchamy "Małego księcia", a jakiejś tam płyty Aviego narasta.

Został nam jeszcze Avi jako postać. Cóż, tą postacią po prostu jest, nie trzeba tego rozwijać, wręcz niespecjalnie jest jak to robić - należy odesłać do wywiadów, do teledysków, do albumów, zasugerować wzięcie do ręki fizycznego egzemplarza krążka wraz z poligrafią. Wśród rodzimych raperów gość jest trochę jak Paul Newman wśród Haydenów Christensenów. Choć to pierwsza płyta bez Louisa Villaina, raper jest na tyle elegancki, by nie zapomnieć go zaprosić do jednego z utworów. Zawsze też pokazuje, że chłopięca buta płynąca z kompleksu, a pewność siebie faceta, który wie kim był, kim jest i kim chce być, to dwie inne sprawy.

Za to mu chwała, nie oceniam jednak artysty w oderwaniu od dzieła. "Mały książę" jest w porządku, niemniej mógłby być mocniej utrzymany w ryzach, sprawniej zarapowany, ciekawszy pod względem doboru bitów (patos za często wygrywa z kreatywnością) i bardziej dopieszczony tekstowo.

Avi "Mały książę", wyd. Moya Label

6/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy