Reklama

Arek Kłusowski "Zaległości w miłości": Jak wymyślić siebie na nowo [RECENZJA]

W wywiadzie, który Arek Kłusowski udzielił nam w 2019 roku, zdradził, że gdy widzi, iż zostaje przyporządkowany do pewnej szufladki, robi wszystko, by nie dać się tam wsadzić. Jego najnowszy krążek pokazuje doskonale, że filozofia ta dotyczy nie tylko wizerunku, ale - a może przede wszystkim - muzyki.

W wywiadzie, który Arek Kłusowski udzielił nam w 2019 roku, zdradził, że gdy widzi, iż zostaje przyporządkowany do pewnej szufladki, robi wszystko, by nie dać się tam wsadzić. Jego najnowszy krążek pokazuje doskonale, że filozofia ta dotyczy nie tylko wizerunku, ale - a może przede wszystkim - muzyki.
Arek Kłusowski wydał album "Zaległości w miłości" /Jacek Kurnikowski /AKPA

O ile na dwuletnim już "Lumpeksie" Arka Kłusowskiego główne skrzypce grała elektronika, a całość była dynamiczna, rozkrzyczana, umyślnie przebojowa, tak "Zaległości w miłości" wydają się istnieć w totalnym kontraście do tamtego krążka. To cichsza, spokojniejsza, wolniejsza, bardziej wyciszona i oszczędniejsza w środkach pozycja. Jakby nagrana na przekór wszystkim, którzy oczekiwali kontynuacji "Lumpeksu" w prostej linii. To też sprawia, że nie jest pozycją aż tak łatwą w odbiorze, ale też bardziej wynagradza cierpliwość.  

Reklama

Dlaczego? Arek Kłusowski tekstowo pozwala jeszcze bardziej zbliżyć się słuchaczom do swojego świata. Wciąż będę to powtarzał, ale to tekściarz, którego sznyt czuje się automatycznie. Niewątpliwie ma aspiracje poetyckie, które wychodzą chociażby w strzałach pokroju "Składam się z płytkich oddechów przed snem" z "24H" czy w obrazach rysowanych w wersach otwierających "Motel": "Motel na przedmieściach - 4 mile stąd / Jestem punktualnie, korytarz na wprost / Układ mocno komercyjny, warunki znam / Nie te drzwi pokoju, w windzie mylę was".

Nawet jeżeli zdarza mu się bawić w nazbyt oczywiste, szybkostrzelne "rymowanki" - co zaskakująco łączy go z Mery Spolsky - to ostatecznie broni ich tym, co ma do powiedzenia. "Zaległości w miłości" wydają się pod tym kątem najbardziej osobistym albumem Kłusowskiego. Tak bardzo, że na miejscu portali plotkarskich z chęcią zagłębiłbym się w parę tematów, które porusza artysta.  

Mam wrażenie, że na przestrzeni lat wokal Arka też ulega nieustannej ewolucji. Nie wydaje się ona tak oczywista przy pierwszych kontaktach z nowymi utworami, ale wystarczy powrócić do utworów z czasów "Po tamtej stronie", by usłyszeć, jak jako wokalista "ostygł". A być może fakt, że kiedy chociażby wchodzi na wyższe nuty, brzmi delikatniej, mniej krzykliwie, dojrzalej, wynika zwyczajnie z konwencji, jaką sobie obrał? Warsztatowo trudno się tu czegokolwiek przyczepić.

Nie zapomnijmy jednak, że mamy do czynienia przede wszystkim z muzyką. Tak jak wspomniałem, to rzecz zupełnie inna niż oparty w dużej mierze na elektronice "Lumpeks". Całość jest dużo bardziej organiczna, oparta na klasycznym instrumentarium złożonym z gitary, basu, bębnów i raczej tradycyjnych w brzmieniu klawiszy. Do tego samo brzmienie jest matujące, mało agresywne, a przez to niecodziennie: lekko wręcz vintage'owe, pachnące kurzem z winyla osadzonego w latach 60. Przez to może wydawać się, że jest tu - owszem - nieco cieplej niż wcześniej, choć to ciepło posiadające mniej kolorów niż na poprzednim krążku Arka. Tylko to złudzenie.

Posłuchajcie chociażby "Wyjeżdżamy", które dość niespodziewanie okazuje się wariacją na temat psychodelicznego okresu twórczości Beach Boysów. Jak funkująca gitara napędza realnie rozmarzone w kalifornijski sposób, nostalgiczne "Beverly Hills". Albo tego, jak cudownie rozbudowuje się "Miłość w Planie B", wędrując od prostej kompozycji opartej na bardzo klasycznym instrumentarium do utworu o potencjale wręcz symfonicznym.

Szczególnym zaskoczeniem jest zaś "Zjazd absolwentów", któremu ze swoją nisko osadzoną gitarą, twardym brzmieniem bębnów bliżej do zespołów pokroju White Stripes czy Royal Blood (albo polskiego The Bullseyes) niż temu, co kojarzy się z Arkiem Kłusowskim. Jasne, kusiłoby, aby gitary w miksie trochę podkręcić, podgłośnić i wyciągnąć z tego jeszcze więcej. Przy czym to i tak kierunek, którego totalnie trudno było się tu spodziewać.

"Zaległości w miłości" to kolejna bardzo dobra płyta w dyskografii Arka Kłusowskiego. Nakazuje jednak zadać sobie pytanie: co kolejnym razem będzie chciał przyszykować artysta, aby zaskoczyć słuchaczy? To wyzwanie robi się coraz trudniejsze, ale jestem zaintrygowany.

Arek Kłusowski, "Zaległości w miłości", Kayax

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arek Kłusowski | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy