Accept "Humanoid": Recenzja płyty. Czy to już koniec legendy heavy metalu?
Paweł Waliński
Wydana trzy lata temu "Too Mean to Die" w zgodnej opinii teutońsko-metalowego komentariatu była płytą udaną. Nie dość, że materiał dawał radę, to Accept - na wzór Iron Maiden - objawili się światu jako ansambl trójgitarowy. "Humanoid" próbuje tę formułę rozwijać, jednak jest w tej beczce miodu może nawet nie łyżka, ale kubek dziegciu.
Bo niby wszystko jest tu zgodnie ze starą, bo biorącą się z głębin ejtisów, receptą na niemieckie heavy, ale słychać też pewne kompozytorskie wyczerpanie i dyskretne dryfowanie w kierunku AC/DC, którzy to - jak powszechnie wiadomo - napisali w trakcie swojej kariery tylko jedną piosenkę i grają ją w kółko tylko pod różnymi tytułami. Wtóruje temu Mark Tornillo, którego wokal z czasem przesuwa się konsekwentnie z opcji "klon Udo" w kierunku opcji "klon Briana Johnsona".
Czasem to działa, jak w przypadku "Frankenstein", gdzie Accept czarują gitarowymi przekomarzankami trochę po linii Tipton/Downing i tak bombastycznym refrenem (o odcieniu wręcz piłkarsko-chuligańskim), że samemu chciałoby się dołączyć do energetycznego tłumu fanów, śpiewających razem z zespołem. Czasem jednak formuła wydaje się łapać muł w śrubę i zwyczajnie przynudzać.
Jasne, że Accept - z Dirkschneiderem czy bez - nigdy nie był zespołem czarującym feerią muzycznych barw. Przeciwnie - to zawsze był Volkswagen w szarym metalliku, nie jakieś tam Alfa Romeo - pruć to miało, a nie zachwycać subtelnością linii czy naturalnym drewnem na desce rozdzielczej. Z tym, że im dalej w las, tym - szczególnie w przypadku nowego nagrania - bardziej to męczy.
Owszem, są od tego przerwy, jak w niemal pudel-metalowym "Man up", które znowu przywodzi na myśl AC/DC, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że właściwie cała konkurencja Accept z ich gatunkowej i jakościowej półki, jednak trochę więcej kombinuje, żeby swoją muzykę uczynić bardziej zróżnicowaną. Niektóre teksty mogą być odbierane jako zbyt jednostronne. Heavy metal często eksponuje mocne, męskie cechy, co jest widoczne w całej karierze Manowar. Tyle, że Manowar są formacją komediową, do czego pewnie nigdy się nie przyznają, a co jednak jest momentalnie czytelne. Accept jeszcze linii pomiędzy powagą a błazenadą do końca nie przekroczył, więc niektóre teksty mogą być odbierane jako mało dojrzałe.
Ostatnim aktem mojego marudzenia będzie utyskiwanie na kompozycje. Otóż, nie są to najlepsze numery, jakie zespół zaoferował nam w teraźniejszej, trwającej od 2009 roku iteracji. Więcej, pokuszę się o stwierdzenie, że to od lat najsłabiej napisana i najbardziej kwadratowa płyta Niemców. Ogólne wrażenie ratują za to przede wszystkim momentami cholernie mocne riffy Wolfa Hoffmanna, kilka bardzo ładnych introsów, "Nobody Gets Out Alive" oraz scorpionsowate "Ravages of Time". Nadal jednak poniżej możliwości.
Accept "Humanoid", Mystic
6/10