Reklama

Abbath "Outstrider": Mobilizacja na rubieżach Blashyrkh [RECENZJA]

W mitycznej krainie Blashyrkh powołanej od życia podczas pierwszych "Bitew na Północy" Abbath spędził dobre 20 lat. Dziś były frontman norweskiego Immortal buduje własne królestwo. Czy wraz z drugą solową płytą "Outstrider" znów sięgnie po władzę?

W mitycznej krainie Blashyrkh powołanej od życia podczas pierwszych "Bitew na Północy" Abbath spędził dobre 20 lat. Dziś były frontman norweskiego Immortal buduje własne królestwo. Czy wraz z drugą solową płytą "Outstrider" znów sięgnie po władzę?
Okładka płyty "Outsrider" grupy Abbath /

Analizując całość "Outstrider", wybór "Harvest Pyre" na pierwszy singel był trafnym posunięciem Abbatha, jako że w tak zamaszystych, blackmetalowych hymnach Olve Eikemo czuje się po prostu najlepiej.

Podobnie jak "Ocean Of Wounds" i "Root Of The Mountain" z debiutu ("Abbath" z 2016 r.), tak i "Harvest Pyre" przywodzi na myśl to, co najlepsze w lodowatych, podniosłych riffach, które Abbath z majestatem rozdawał 10 lat temu na "All Shall Fall" Immortal, a wcześniej w ramach, dajmy na to, "Sons Of Northern Darkness" (2002 r.) czy pomnikowego już dziś "At The Heart Of Winter" (1999 r.). Rysujące surowe krajobrazy średnie tempo, melodyjne akcenty oraz mocarny groove - wszystko to stanowi naturalne środowisko Norwega, który na rubieżach Blashyrkh zbudował sobie własne imperium.

Reklama

Jednym wielkim crescendo jest też bez wątpienia trafnie zatytułowany drugi singel "Calm In The Ire Of Hurricane". Niesiony podmuchami wiatru, akustyczny gitarowy początek jest tu niczym oko cyklonu, wokół którego koncentrycznie układają się groźne prądy powietrza, znajdujące swą puentę w piorunującej, rockowej solówce nowego gitarzysty prowadzącego Ole André Farstada, oraz w zwiększającym tempo, końcowym, kłębiastym i chwytliwym jak diabli riffie o heavymetalowych proweniencjach kojarzonych z projektem I.

Epicki, jak to się mówi, rozmach powraca w kapitalnym numerze tytułowym, a zarazem trzecim singlu z drugiego solowego longplaya muzyka rodem z Bergen. W swej panoramicznej konstrukcji - z akustycznym wprowadzeniem i kodą - ów nieśpieszny, blisko sześciominutowy hymn budzi nieodparte skojarzenia z ikonicznym Bathory, a zwłaszcza znamienną w dziejach skandynawskiego black metalu kompozycją "Blood Fire Death" (brakuje tylko pamiętnego chóru walkirii), wraz z którą nurt ów pod koniec lat 80. wkroczył w nowy etap rozwoju.

Potwierdzeniem tej fascynacji jest także (bonusowo) zamykająca album przeróbka "Pace Till Death" - wiernopoddańczy hołd złożony Quorthonowi i jeden z najlepszych coverów Bathory od czasów świetnego "Blot · Ilt · Taut" Ereb Altor.

Zwolennikom blackmetalowego pędu powinien zaś przypaść do gustu "Bridge Of Spasms", przełamany w środkowej części defiladowym zwolnieniem, by pod koniec powrócić do pierwotnej żywiołowości. Warto też zwrócić uwagę na pewne, punktowe odstępstwa od charakterystycznej maniery wokalnej Abbatha, którego tubalne zawołania na modłę Attili Csihara czy Mortuusa / Ariocha dają o sobie znać również w galopującym heavymetalowo, wielce udanym "Scythewinder".

Iście apokaliptyczny galop znajdziemy również w "The Artifex" ze zwalniającą chwilowo melodyjną solówką przechodzącą w dostojny stęp, oraz drugim, tym razem ekstrawaganckim i ekwilibrystycznym popisem gitarzysty prowadzącego, torującym drogę dla wieńczącego całość gradobicia blastów w wykonaniu fińskiego perkusisty Ukriego Suvilehto, kolejnego nowego nabytku Abbath.

Skoro o intensywności mowa, gęsty "Land Of Khem" mógłby stać się ciekawym eksperymentem, gdyby nie jego dychotomiczna, nazbyt rozwarstwiona struktura, w której na próżno szukać uzasadniającej ten miszmasz konkluzji, gdzie forma najwyraźniej przerosła treść. Moje wątpliwości budzi również slayerowsko rozpędzony "Hecate", inkrustowany konfekcyjnie symfonicznymi ozdobnikami z arsenału Dimmu Borgir.

Po dobrze przyjętym debiucie sprzed trzech lat i zakrojonych na szeroką skalę trasach, Abbath czuje się dziś zdecydowanie pewniej. Po wymianie praktycznie całego składu (dodajmy bowiem do tego pochodzącą z Włoch basistkę Mię Wallace), Norweg mógł  pokusić się o coś więcej niż tylko bezpośrednią kontynuację albumu "Abbath", bo wyłącznie w tych kategoriach oceniam "Outstrider".

Nie zmienia to faktu, że człowiek z największą ilością prześmiewczych memów na swój temat w historii black metalu może dziś śmieć się z tych, którzy po głośnym rozstaniu z Immortal nie mieli dla niego litości. Płyta "Northern Chaos Gods" (2018 r.) byłych kolegów z zespołu okazała się jednak całkiem skutecznym kontratakiem na manewr wyprzedający Abbatha, o którym pisałem przy okazji debiutanckiego longplaya podopiecznego francuskiej Season Of Mist. Niezależnie bowiem od toczącego się wśród fanów sporu, w ostatecznym rozrachunku obu zwaśnionym stronom wyszło to przecież dobre. Bitwy na Północy z pewnością jeszcze potrwają.

Abbath "Outstrider", Mystic Production

7/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Abbath | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy