Open'er Festival 2023
Reklama

W końcu tłumy na Open'erze! Arctic Monkeys porwali polską publiczność

Open’er Festival żyje! Po dwóch dniach średniej frekwencji, tym razem publika dopisała. Ponownie okazało się, że imprezę do życia przywrócił rockowy headliner. Koncert Arctic Monkeys przyciągnął tłumy i to nie tylko "starych openerowców".

Open’er Festival żyje! Po dwóch dniach średniej frekwencji, tym razem publika dopisała. Ponownie okazało się, że imprezę do życia przywrócił rockowy headliner. Koncert Arctic Monkeys przyciągnął tłumy i to nie tylko "starych openerowców".
Arctic Monkeys na Open'er Festival 2023 /Eris Wójcik /INTERIA.PL

W namiocie prasowym trzeci dzień tegorocznego Open'era nazwano dniem "starych openerowiczów", tych, którzy pamiętają jeszcze line-upy z dawnych lat festiwalu w Gdyni (a może nawet z Warszawy). Mikołaj Ziółkowski podczas konferencji proponował, aby porównać stare plakaty i zobaczyć, jak zmieniał się zestaw artystów na przestrzeni lat.

Skład imprezy przez lata przeszedł spore zmiany, to prawda, jednak jedna rzecz na plakatach pozostaje niezmienna - Arctic Monkeys w roli headlinera. Tak było w 2009, 2013, 2018 i tak stało się teraz. Koncert, który zapowiadano jako ukłon w stronę festiwalowiczów mających pozakładane rodziny, stanowiska w korpo, kredyty hipoteczne i pierwsze badania prostaty za sobą, okazał się międzypokoleniowym wydarzeniem.

Reklama

Jak zmieniał się Open'er przez ostatnie 20 lat? Czytaj w Tygodniku Interia!

Bo kto był dominującą grupą wiekową pod sceną? Na pewno nie 30-; i 40-latkowie. W pierwszych rzędach można zobaczyć przede wszystkim uśmiechnięte i podekscytowane twarze nastolatków lub ludzi powyżej 20. roku życia. To jasno pokazuje, jak Arktyczne Małpy i ich muzyka - również ta, którą nagrywali 10 lat temu i 15 lat temu - przebija się do kolejnych pokoleń.

Sam nie ukrywam, że na pierwszą falę boomu na Arctic Monkeys się spóźniłem, a szczyt mojego zainteresowania przypadł dekadę temu, gdy Alex Turner i jego koledzy nagrali znakomity pod wieloma względami krążek "AM".  Pamiętam, jak zachwycaliśmy się w małym serwisie kulturalnym, który już nie istnieje (jeśli członkowie 5kk jakimś cudem tu dotrą, pozdrawiam) nowymi hitami ostoi indie rocka: "Do I Wanna Know?" i "Arabellą".

I tak, na kolejnych albumach panowie z Sheffield nieco ostudzili moją miłość do nich, bo ewidentnie nie chcieli powielać tego, co już wcześniej robili. Nie chcieli robić "AM2", zaczęli eksplorować kierunki w muzyce (a moje upodobania poszły też w zupełnie inną stronę), tworząc "Tranquility Base Hotel + Casino" oraz "The Car", która jest przez dziennikarzy oceniana nawet jako ich najlepsza pozycja w dyskografii.

Ich nowe płyty to może nie do końca moja bajka, ale gdy formacja pojawia się na scenie, to wciąż ma to "coś" i potrafi zainteresować tysięcy fanów. Line-up układają tak, aby idealnie połączyć to, co nowe w ich repertuarze, z tym co jest znane i lubiane. To wręcz emocjonalna sinusoida. Od wyciszonych momentów, bo wielkie stadionowe hymny. Wszystko z klasą i elegancją, jak na muzyków AM w ostatnich latach przystało.

Gitary na ratunek Open'erowi

Inaczej sprawa wygląda z grającym wcześniej na głównej scenie Queens of The Stone Age, ci w przeciwieństwie do Arctic Monkeys nie zmieniają tempa, nie tonują nastrojów, by potem podkręcić atmosferę, nie budują napięć. Oni po prostu - niczym kajakarz - wiosłują w równym, intensywnym tempie aż do mety. Jest szybko, głośno i z pazurem, więc tak, jak do tej pory przyzwyczaili swoich fanów.  

Dyskusja na temat tego, czy szeroko pojęta muzyka rockowa jeszcze kogokolwiek przyciąga na nasze festiwale lub czy jak kto woli "się sprzedaje" na takich imprezach, może w tym momencie zostać zakończona.

Światowe trendy mogą mówić o dominacji elektroniki, hip hopu i popu. Jednak polskie festiwale, a może bardziej uczestnicy polskich festiwali wydają się na te trendy odporni, zupełnie nimi niezainteresowani. Widzą znany zespół gitarowy w line-upie? Na pewno kupią bilet. 

Ulewa nad Open'erem

Trzeci dzień festiwalu początkowo przywołał najgorsze wspomnienia z zeszłego roku. Oto zaraz po otwarciu bram przez teren imprezy przeszła ogromna ulewa, a ci, którzy zdążyli przybyć już na teren, w pośpiechu szukali schronienia.

Na szczęście dla wszystkich będących na Open'erze skończyło się tylko na deszczu. Pogoda po obfitych opadach uległa poprawie i nie sprawiała już problemów. W najgorszej sytuacji pogodowej bezsprzecznie byli wszyscy słuchający koncertu Darii Zawiałow. Sama wokalistka nie dowierzała, ile osób przyszło posłuchać jej na żywo mimo niekorzystnych warunków.

A już od początku festiwalu widać było, że piątek frekwencyjnie będzie najlepszym dniem. Podczas koncertu Polki ludzi pod Orange Main Stage było porównywalnie tylu, ile na największych gwiazdach poprzednich dwóch dni.

Tłoczno zrobiło się też pod namiotami. I bardzo dobrze, bo szkoda by było, aby Caroline Polachek (jej pradziadek pochodził ze Słowacji) widziała tylko garstka osób. Wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka na scenie prezentuje się znakomicie i aż dziw, że takie wydanie popu, które nawiązuje w swojej stylistyce do poprzednich generacji muzyki popularnej, nie znajduje uznania w radiach. A potencjał w tych numerach jest ogromny. Samą Caroline na scenie oglądało się równie dobrze. Miałem wrażenie, że każdy, nawet najdrobniejszy ruch jest tam dokładnie zaplanowany (artystka nawet przekładanie mikrofonu z ręki do ręki robiła z niebywałą gracją).

O planowaniu swoich posunięć na koncercie nie myśli raczej Thundercat, który swoje piosenki potrafił rozciągać do kilkunastu minut nieskrępowanych niczym popisów. Brzmi to naprawdę imponująco. Na pochwały zasługuje też inny jazzowy skład, który na Alter Stage pojawił się wcześniej - Domi & JD Beck. Nic dziwnego, że na współpracę z tymi młodzieńczym, ale już docenianym nominacji do  Grammy duetem, zdecydował się sam Herbie Hancock. To do nich może należeć przyszłość jazzu.

Dobre, bo polskie

A przyszłość na Open'erze? Wspominałem o tym, że nadal rock jest pewniakiem mimo zmiany trendów. Po koncercie Taco Hemingwaya i jego kolegów z wytwórni 2020 widać natomiast zdecydowany zwrot w kierunku polskich wykonawców. Czy doczekamy się kiedyś rodzimego headlinera na festiwalu takim jak Open’er? Przykłady Clubu 2020, Dawida Podsiadły lub Taconafide pokazują, że najwięksi polscy artyści udźwignęliby presję, że są na to gotowi. Nastroje tonuje natomiast dyrektor festiwalu Mikołaj Ziółkowski, który w rozmowie z Interią nie opowiedział się za takim rozwiązaniem. Patrząc na kolejne koncerty polskich gwiazd dla ogromnych tłumów, być może trzeba jednak zostawić na taką możliwość uchyloną furtkę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy