NEXT Fest

Kuba Kawalec: Nie mamy ciśnienia na sukces [WYWIAD]

Kuba Kawalec jest wokalistą grupy Happysad i współtwórcą zespołu Spokój /Artur Szczepanski/REPORTER /Reporter

Kuba Kawalec, najbardziej znany jako wokalista Happysad, od niedawna współtworzy też zespół Spokój, z którym pojawi się na jednej ze scen NEXT FEST Music Showcase & Conference. W wywiadzie opowiedział o początkach Spokoju, błędach pierwszego koncertu i wizji idealnego świata.

Oliwia Kopcik, Interia.pl: Pisałam to już, ale na żywo jeszcze mogę powiedzieć, że koncert z Happysad Inaczej w Krakowie był genialny.   

Kuba Kawalec: - Bardzo dziękuję. Trochę się tego nie spodziewaliśmy. To znaczy wiedzieliśmy, że zrobiliśmy sporo roboty, ale nie byliśmy przekonani, czy to w dobrym kierunku.  

Do tego Kino Kijów, miejsce mega klimatyczne 

- Myślę, że to ma potencjał właśnie przez to, że można zagrać w każdym mieście. W każdym mieście jest kino, dostęp do jakiejś parasali, nawet remizy strażackie by były dobre, jakbyśmy chcieli bardziej w skansen uderzyć (śmiech). Bardzo nas to zainspirowało do dalszych działań, zobaczymy, co się z tego urodzi.  

Reklama

Przejdę do Spokoju, skoro się z tej okazji spotykamy. To pytanie zabrzmi jak ze sławnego wywiadu z Waglewskim, ale skąd nazwa Spokój? 

- A to ciekawa historia. Nie było jeszcze nazwy Spokój, ale już coś tam ponagrywaliśmy i pochwaliłem się Karolowi Strzemiecznemu, mojemu serdecznemu przyjacielowi, który śpiewa w Pauli i Karolu. Puściłem mu te piosenki, on zajarany i w ogóle. I chwilę później gadaliśmy o tym, jak tam sytuacja w domu, bo moja mama dużo wyjeżdża pracować do Niemiec i Włoch, a ojciec zostaje sam. Któregoś razu jadę do niego i z troską pytam, jak się czuje. A on mówi: "Ku*wa, wiesz co, ja to zawsze chciałem mieć spokój i teraz mam, ku*wa, spokój". I Karol w tym momencie mówi: "To masz nazwę dla zespołu - Spokój".  

Z elektroniką romansujesz już od jakiegoś czasu - Spokój to jest taki projekt na rzeczy, których fani Happysad mogliby już nie wytrzymać? 

- Nie zastanawiam się kompletnie, tak jak i w Happysadzie, czy to fani przyjmą, czy nie. Trochę zaprzeczam tym zdaniem, temu co mówiłem o tych koncertach happysadowych, że się zastanawialiśmy, czy to jest dobre. Zawsze jest taki lęk, że to się nie przyjmie, ale nie myślę o konkretnych fanach. W ogóle w zespole Spokój to jest jeszcze inaczej, bo to są side-projecty. Patryk [Kienast - przyp. red.] ma swój zawód, jest nauczycielem i jest jeszcze bardziej zajęty niż ja, trudniej mu wygenerować chwilę wolnego, żeby się spotkać, tym bardziej, że mieszka w Gdańsku, a ja w Krakowie.  

Nie mamy ciśnienia na sukces, nie mamy takiego czegoś, że jak to się nam nie uda, no to koniec. To jest właśnie fajne, że nie mamy żadnego ego zbudowanego wokół tego zespołu. Postanowiliśmy przyjąć, że w przyszłym roku na wiosnę chcielibyśmy pojechać w minitrasę. Sami. Tak, że zespół Spokój jest na plakacie i gra obojętnie gdzie, może być nawet dla 20 osób, ale żeby to miało ręce i nogi. Wiadomo, że żeby pojechać w samodzielną trasę, to trzeba jakąś drogę przejść i z racji tego, że jesteśmy bardzo zajęci, to dajemy sobie pełen luz, nie atakujemy singlami znienacka, bo nawet jakbyśmy zaatakowali teraz, to za tym nie pójdą koncerty, więc trochę byśmy wylewali dziecko z kąpielą. Nazwa nawet pasuje do naszej polityki działania. Tam, gdzie da się zagrać i kiedy jesteśmy wolni, to próbujemy sobie coś załatwić - choćby Next Fest czy koncerty supportowe - ale bez ciśnienia. Na końcu naszego pierwszego planu jest wydanie płyty. Już mamy tytuł tej płyty i piosenki, tylko one nie są jeszcze tak nagrane, żeby można je było wydawać. 

Nie mamy też tego myślenia, czy to się przyjmie, czy nie. Ale mamy silną chęć, żeby to było inne, różnorodne. Chcielibyśmy, żeby na koncercie ludzie, którzy nie znają materiału, byli non stop zaskakiwani. To jest też trochę pułapka, jak zespół nie ma swoje stylu, bo trudno zebrać konkretny fanbase. Ale nie robimy tego dla fanbase'u, tylko bardziej dla funu.  

Pamiętam wasz debiut na Jarocinie... 

- Straszny był (śmiech).  

Nikt nie wiedział, co to za zespół ani nawet jaką muzykę gra. Publiczności było tyle, ile można było się spodziewać na nieznanym zespole. 

- I tak było sporo! Myślałem, że będą ze trzy osoby, z czego dwójka znajomych, a tam było może i z 200 osób!  

... które zebrały się pewnie trochę przypadkowo, a trochę z ciekawości. To jest dla ciebie też taki powrót do rozkręcania wszystkiego od zera? 

- To jest w jakiś sposób atrakcyjne, bo to jest debiutowanie po raz drugi czy trzeci i jest pełen inwentarz dobrych emocji, zbierania doświadczeń... Wszystko jest takie nowe. Ten koncert był obarczony wszelkimi błędami pierwszego koncertu (śmiech). Ale z każdym jest coraz lepiej. Dla mnie to jest o tyle nowość, że używam innego instrumentarium. Mam gitarę, ale też gram na SPD-SX, na którym się gra pałeczkami, gram na klawiszach - wprawdzie to nie są jakieś skomplikowane partie, ale jak pierwszy raz mi przyszło zagrać te dźwięki na koncercie, to mi się łapa trzęsła. To było dla mnie mega nowe uczucie. Głos mi się czasami trząsł wcześniej, ale ręce? Z ciekawością odkrywamy te znowu pierwsze rzeczy.  

Do tej pory wypuściliście jeden singel - "Święta" z Walusiem. Planujecie jeszcze jakieś współprace? 

- Trzeba wrócić do samego początku, jak to się wydarzyło w ogóle, że ten projekt zaistniał. Z Patrykiem przyjaźnię się od lat, płytę solową wspólnie wymyśliliśmy i nagraliśmy. I któregoś razu Patryk przyjechał do mnie, przywiózł komputer i okazało się, że na tym komputerze ma jeszcze masę fajnych rzeczy muzycznych. Całą noc tego słuchaliśmy, ja się mega tym zainspirowałem. Okazało się, że w tę noc zrobiliśmy 12 piosenek, w następną zrobiliśmy jeszcze 10, w dwa dni w sumie dwie płyty! A, bo solowa płyta też wyszła trochę przypadkowo - ja nie chciałem tam śpiewać, ale Patryk mówił: "Śpiewaj, śpiewaj, to są twoje teksty". I w końcu wyszło, że to solowa płyta. W każdym razie teraz powiedziałem, że to jest projekt, gdzie ja na pewno nie będę śpiewał i żebyśmy zrobili taką spółkę ghostwriterską. Ileż tych ludzi pięknie śpiewa! Patrz, jak Ana Andrzejewska zaśpiewała pięknie "Zdechłam", wyobrażasz sobie jakby Kawalec to zaśpiewał? Przecież dramat!  

Mieliśmy wymyślić postać do każdej piosenki i tak to się zaczęło. Wyciągnąłem fraszki, które pisywałem przez pół życia, one mają pokręcone tytuły, jak "Zęby zombie", "Chudy lekkoduch" czy "Robaki nieboraki"... Trochę wierszyki dla dzieci, trochę dla dorosłych. I powiedziałem, że nie chcę tego śpiewać, że zrobimy aranżację i wszystko, ale bierzmy do tego ludzi. Tak jak robią hiphopowcy - oni mają więcej featuringów na płycie niż utworów. Nie zdradzę tych nazwisk, bo nie wiadomo, co z tego wyjdzie, ale do każdej piosenki mamy przypisanego kogoś z polskiej sceny. Tylko, że... chcieliśmy sobie pograć, więc Patryk mnie przekonał, żebym śpiewał, a jak będziemy nagrywać, to wtedy się pomyśli. I znowu odwróciło się nie po mojej myśli i zacząłem śpiewać w tym zespole.  

Zbliżały się święta, my mieliśmy piosenkę "Święta", z Walusiem byliśmy już dogadani z pół roku wcześniej, bo on mówił, że to jest jego marzenie, żeby przez świętami zrobić taki singel. A że nie mamy żadnego ciśnienia, to niech będzie pierwsza piosenka na święta, jakie to ma znaczenie? Zobaczymy, jak będą następne powstawać. Od wielu rzeczy to zależy, bo bardzo byśmy chcieli, żeby konkretne osoby śpiewały, ale pewnie nie wszystko się uda.

Będziecie teraz na Next Feście - zgodzisz się ze mną, że showcase'y są w Polsce potrzebne? 

- Tak zazdroszczę, że Poznań ma taki showcase! Jak byłem na studiach, to były tylko juwenalia i koncertów było jak na lekarstwo. A tu nagle masz festiwal, który dzieje się pod domem, łazisz ze znajomymi od lokalu do lokalu, miasto żyje, masa fajnych ludzi, muzyka w tym wszystkim... Tak sobie wyobrażałem świat, mając 20 lat. Jak na przykład byłem w Francji, to właśnie tak wyglądało miasteczko - codziennie był inny koncert, miejscowość, taka około 30 tysięcy ludzi, żyła muzyką z dnia na dzień i to było super. I teraz w Poznaniu to się dzieje. Zazdroszczę młodym ludziom, że mogą się tak wychowywać. Będę swoje dzieciaki wypychał też, żeby tak doświadczały.  

Ale nie tylko Poznań, bo w Krakowie mamy Tak Brzmi Miasto w listopadzie. Też bardzo fajna inicjatywa. Wróćmy jeszcze do tego, od czego w sumie zaczęliśmy - Happysad Inaczej. Wyjdzie z tego jakaś płyta? 

- Teraz na pewno nie, bo... Chociaż czy na pewno to nie wiem, bo wszystko nagrywaliśmy, każdy koncert był zarejestrowany i w teorii byłoby można spokojnie wykręcić płytę, ale nie mamy materiałów wideo. Po prostu było już za późno, żeby się do tego przygotować. Chyba nie mieliśmy na tyle wyobraźni i optymizmu, że to może być tak zajebiste, żeby to nagrywać. Na pewno nie będzie z tego materiału wideo, takiego profesjonalnego, ale rejestrowaliśmy wszystko naszymi małymi kamerkami, więc może pojawią się jakieś większe relacje. Ale! Już wiemy, że będziemy chcieli to powtórzyć. Nie wiem, czy dokładnie w tej samej formie, czy może jeszcze rozdmuchać widowisko, ale ten pozytywny feedback nas podniósł. 

Tak naprawdę chcieliśmy zrezygnować z grania na wiosnę, taki był pomysł przed covidem i przed jubileuszem na XX-lecie. Ja chciałem zająć się innymi projektami, więc potrzebowałem czasu, Łukasz chciał doświadczać w innych miejscach pracy, Jarek też zaczął robić już coś innego... I ja się na maksa cieszę, że nie mamy ekipy, która jest przymurowana do Happysadu, mimo że to pozornie tak może wyglądać. A ta trasa wiosenna zazwyczaj trwa miesiąc i nie jest to super wydarzenie, tylko przedłużenie trasy jesiennej - okazywało się, że graliśmy gdzieś w grudniu i znowu trzeba było grać w tym samym miejscu w marcu. I znowu nerwy, czy ludzie przyjadą, nam było też trudno odróżnić koncert od koncertu, wymyślać coś nowego za każdym razem, tworzyć setlistę, która będzie w jakiś sposób zaskakująca, a nie mając poczucia, że zaskakujemy kogoś, mamy poczucie, że się cofamy. Powtarzalność jest niefajna w sztuce.  

Ale w 2020 roku przyszedł covid i wybił nam z głowy wszelkie przerwy. Wtedy zaproponowałem, że może zróbmy zupełnie coś innego. Nie byłem jeszcze w stanie powiedzieć co i tak trochę się przyczepiliśmy tego Happysad Inaczej. Oczywiście najpierw pojawił się pomysł, że może unplugged, ale potem się złapaliśmy za głowy, że przecież wszyscy teraz grają unplugged. Poza tym tyle razy nam się dostawało za granie harcerskie, a teraz wyciągniemy gitarę akustyczną, jeszcze może ognisko na środku zapalimy i będzie super. To też zbiegło się z koncertem w Radiu 357, gdzie jest mało przestrzeni do grania, więc sprzętu trzeba wziąć minimalną ilość i jeszcze odchudzić materiał. Wtedy pomyśleliśmy, że tak właśnie powinny wyglądać koncerty. Nie że uderzamy ścianą dźwięku, tylko wydobywamy emocje z piosenek, a takich utworów do grania cicho jest u nas masa. Do tego wzięliśmy sekcję dętą, która nie miała być przaśnym elementem, takim pompującym jak strażacy, tylko poduchą pod naszymi czystymi gitarami. I to wszystko okazał się mieć sens. 

Jeśli się zdecydujemy na takie koncerty w przyszłym roku, to na pewno będziemy chcieli któryś zarejestrować. Choćby na pamiątkę. Jak zaczynaliśmy grać jako Happysad, to był 2001 rok, to zaczęło się od demówki, przy której właśnie mówiliśmy sobie, że "na pamiątkę" (śmiech).  

Ja z tymi piosenkami "inaczej" miałam tak, że... Znam wasze kawałki, ale one się w końcu osłuchują i już potem nie uderzają tak mocno, ale po tym koncercie wyszłam i stwierdziłam, że muszę się przejść i pomyśleć, bo one w nowej wersji zadziałały od nowa.  

- Nam się wydaje, że ciężarem naszych piosenek był zawsze dźwięk, hałas. A tutaj ten ciężar się przeniósł w stronę bardziej liryczną, emocjonalną. Więc super, bo właściwie o to nam chodziło.  

To jeszcze filozoficzne pytanie na koniec - gdybyś wiedział, że słucha cię cały świat, co byś powiedział? 

- Powiedziałbym: "Ludzie, zróbmy coś, żeby ten świat był lepszy". Wyjąłbym flagę z napisem "Help" i powiedział: "Przyjedźcie tu i, proszę, zróbmy tu z powrotem demokrację, tak jak było 20 lat temu, naprawmy sądy, pozwólmy ludziom żyć normalnie"... Miałbym co powiedzieć! (śmiech). Na przykład żeby wszyscy mówili jednym językiem, może byłoby się wtedy łatwiej dogadać. Kultur bym bronił, żeby one były, ale język wspólny. W ogóle lubię sobie wyobrażać, że mam wpływ na kształt świata. Bo bardzo nienaturalne jest to, że mamy tę kulkę małą, kręcącą się w ogromnym kosmosie, i nie jesteśmy razem. Jesteśmy mieszkańcami planety, którzy się cały czas gryzą i biją. Jakby wszystkie różnice religijne i rozwojowe wypłaszczyć... I granice zlikwidować, że możesz w każdym momencie wsiąść w pociąg albo samolot, bez żadnego dokumentu, i wyjechać gdziekolwiek, założyć sklepik z odzieżą.  

No, na pewno bym powiedział, żeby tu ktoś przyjechał i nam zrobił z powrotem tę Polskę, którą mieliśmy 20 lat temu. Z Łukaszem 20 lat temu przyjechaliśmy do Warszawy i pierwsze co, to poszliśmy na Paradę Równości, z aparatami fotograficznymi, tańczyliśmy, bawiliśmy się i w ogóle było super. Mimo że ja jestem heteronormatywny, ale to nie miało wtedy żadnego znaczenia, byłem mega ciekawy, jak wygląda świat. Bo wtedy Warszawa była dla nas światem. I byłem pod ogromnym wrażeniem, że możemy się cieszyć, że jesteśmy razem, kolory pojawiły się w moim życiu. Teraz, po 20 latach, mam wrażenie, że wydarzyło się jak w jakiejś złej bajce, że czarownica rzuciła urok. I ten urok bym chciał zdjąć. Wołałbym o pomoc. Potem, żebyśmy pomogli Ukraińcom. I w ogóle dużo rzeczy jest do zrobienia na świecie. 

Ale wizja zjednoczonego świata ładna.  

- Zadaję ludziom takie zadanie domowe, żeby sobie wyobrazili, jak ten świat ma wyglądać. Masz ułożyć wszystko po swojemu i od czego zaczynasz? Na pewno jest jakaś idealna funkcja, optymalna dla wszystkich. My od tego optimum jesteśmy daleko. Ale to już Lennon śpiewał: "Imagine all the people...".  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kuba Kawalec | Happysad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy