Śmierć Klenczona: To nie był przypadek?

Wdowa po Krzysztofie Klenczonie 31 lat po jego śmierci twierdzi, że okoliczności tragicznego wypadku nie zostały do końca wyjaśnione.

Pomnik Krzysztofa Klenczona w Szczytnie - fot. Witold Lazowski
Pomnik Krzysztofa Klenczona w Szczytnie - fot. Witold LazowskiEast News

Przypomnijmy, że 25 lutego 1981 roku Krzysztof Klenczon wraz z żoną Alicją wracał z koncertu charytatywnego w Chicago. Wówczas w ich samochód uderzył pijany kierowca. Ciężko ranny Klenczon trafił do szpitala w Chicago, gdzie po 40 dniach zmarł.

"To właściwie do dzisiaj nie jest wyjaśnione i nie sądzę, żeby to się stało, choć śledztwo prowadził i FBI i CIA. Dzisiaj myślę, że to nie był przypadek. Po wypadku, kiedy Krzysztof jeszcze żył przez 40 dni, mnie pocięto w nowym aucie hamulce. To mogła być zwariowana fanka" - mówi "Przekrojowi" Alicja Klenczon-Corona.

25 lipca 1981 roku odbył się pogrzeb Klenczona w grobie rodzinnym w Szczytnie. Podczas ostatniego pożegnania Stan Borys, współpracownik Niebiesko-Czarnych, zaśpiewał utwór "Biały krzyż".

Czytaj także:

INTERIA.PL/Przekrój
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas