Andrzej Piaseczny przed Polsat Hit Festiwal: "Chciałem być gwiazdą" [WYWIAD]
Podczas tegorocznego Polsat Hit Festiwal jubileusz będzie świętował m.in. Andrzej Piaseczny. W rozmowie z Interią opowiedział m.in. o początkach kariery i zawodzie, którego nigdy nie uprawiał.
Tegoroczna edycja Polsat Hit Festiwal odbywa się w dniach 24-25 maja, a na scenie w Operze Leśnej usłyszymy m.in. Golec uOrkiestrę, Majkę Jeżowską, projekt Wodecki/Pater czy wykonawców Radiowego Przeboju Roku. Swoją "trzydziestkę" na sopockiej scenie świętuje też Andrzej Piaseczny, z którym porozmawialiśmy tuż przed koncertem.
Oliwia Kopcik, Interia: Świętuje pan w Sopocie swoją "trzydziestkę", myślał pan kiedyś tam, jeszcze za czasów Mafii, że muzyka to faktycznie będzie sposób na życie?
Andrzej Piaseczny: - Wtedy najbardziej tak myślałem! Szczerze mówiąc, później miałem kilka takich momentów, kiedy było troszkę gorzej z takim mysleniem. Ale ten początek to była właśnie bardzo duża... chełpliwość, nawet powiedziałbym, bardzo duża potrzeba tego, żeby być muzykiem, żeby, mówiąc po amerykańsku, zostać gwiazdą i tak spędzić całe życie. A potem wiadomo - okazuje się, że można coś tam osiągnąć, ale utrzymać się na jakimś poziomie jest znacznie trudniej niż mieć jedną czy dwie piosenki.
A skąd się w ogóle ta muzyka wzięła?
- Ze szkoły podstawowej. Chodziłem do takiej podstawówki, gdzie przyszedł nauczyciel wychowania muzycznego zaraz po studiach i zaczął tworzyć różne formy aktywności - chór szkolny, chór renesansowy, zespół wokalny i tak dalej. Ja w czwartej klasie zostałem wyszarpany na zasadzie, że "a, ten ładnie śpiewa". I tak już zostało.
Gdzieś pod koniec liceum, czy w połowie, myślałem, co chciałbym w życiu robić, kim chciałbym być, no i chciałbym być gwiazdą (śmiech). Nie potrafiłem grać na żadnym instrumencie, więc zacząłem się uczyć gry na fortepianie - nie umiem nadal, ale na tyle umiałem, że zdałem do wyższej szkoły pedagogicznej i jestem dzisiaj nauczycielem wychowania muzycznego. Tego zawodu też nigdy nie uprawiałem, bo poszedłem do tej szkoły tylko po to, żeby spotkać kumpli, z którymi zrobiłem zespół - Mafię. To były kroczki różnego rodzaju i spotykanie właściwych ludzi, bo ja sam ze sobą nie dałbym chyba rady. Spotkałem na swojej drodze bardzo wielu ludzi, którzy uzupełniali mnie albo ja ich uzupełniałem i mi się udało. To trzeba też powiedzieć, że duża doza szczęścia jest absolutnie niezbędna, żeby uprawiać ten zawód.
Byłby pan w stanie wybrać swoją najważniejszą piosenkę?
- Absolutnie nie (śmiech). Oczywiście można by wybrać kilka i mówić dlaczego kusiłoby człowieka, żeby powiedzieć, że to ta. Ale to jest niemożliwe. Ja i tak mam naprawdę wielkie szczęście, że tych piosenek nie jest dwie-trzy, tylko piętnaście. Ale to jest koło historii i to jest naturalne, że urodzili się nowi ludzie i muzyka wygląda troszkę inaczej, więc dzieciaki dzisiaj rządzą, tak jak ja rządziłem 15 lat temu. Więc niezależnie od tego, że dzisiaj trudno mi się wbić do radia, to te 15 piosenek wciąż pozostaje i to jest zawsze koncert pełen przebojów. Niczego więcej nie trzeba w życiu.
A ma pan czasem tak, że słucha sobie pan jakiegoś starego nagrania i myśli: "Jezu, czemu nikt mnie nie powstrzymał"?
- Przy wielu nagraniach, naprawdę (śmiech). Ale z drugiej strony, gdyby się nie popełniało tych głupot, to nie byłoby różnorodności. Wszystko co robimy w życiu nie jest tylko wyżynami. Może jacyś bardzo, bardzo wybitni ludzie potrafią się wznieść na te wyżyny, ale ja jestem dobrym rzemieślnikiem i jako taki, nie popełniam samych pięknych rzeczy, ale też głupoty.
Teraz wystąpi pan z Kubą Badachem i Mattem Duskiem, więc mogę powiedzieć przy okazji, że od "That's Life" marzy mi się, żebyście wydali taką dżentelmeńską płytę. Możecie się nad tym zastanowić, proszę?
- To chyba Matta trzeba pytać, czy byłby się skłonny pochylić nad taką współpracą, ale widać, kiedy wchodzimy na scenę, że jest to po prostu dobra zabawa, to jest najważniejsze. Można opracować wszystko w szczegółach i próbować to rzemiosło doprowadzić do takiego momentu, że jest ładnie, ale nigdy nie da się udać tego, że się ktoś lubi z kimś. My się lubimy i o to chodzi. Nawet zamierzam powiedzieć im, kiedy skończymy, że bardzo chciałbym, żebyśmy za następne trzydzieści lat mogli zaśpiewać "My Way". Chociaż dla mnie to już będzie końcówka wtedy (śmiech).
Właśnie, wielkie sceny są, fani są, przeboje też, czego jeszcze można panu życzyć na następną trzydziestkę?
- Spokoju, uśmiechu i robienia tego, co cieszy. Bo w głowie ciągle jest jeszcze kilka projektów, one prawdopodobnie nie będą takie bardzo radiowe, ale mam szczęście mieć swoją publiczność i wiem, że ona jest jeszcze otwarta na moje propozycje.