Vader "Wojna totalna": Szczęście w nieszczęściu
Poniżej możecie przeczytać kolejny fragment "Wojny totalnej", biografii grupy Vader, legendy polskiej sceny metalowej.
Licząca sobie ponad 400 stron "Wojna totalna" autorstwa Jarka Szubrychta to książka o tym, jak niemożliwe stało się możliwe. Ale i o tym, że za spełnianie marzeń trzeba słono płacić. To jest historia zespołu Vader.
---
Grania - jak to w Vaderze - było dużo. Choć wiosną 2004 roku grupa przygotowywała się do sesji nagraniowej "Bestii", nie przestawała koncertować, a już w trakcie nagrań wyskoczyła na chwilę ze studia Radia Gdańsk, by na Stadionie Śląskim wystąpić przed Slipknot i Metallicą. Takich okazji się nie przepuszcza.
"Publiczność bardzo dobrze nas przyjęła. Grasz jako lokalny support, wychodzisz na stadion i słychać: 'Vader, Vader!' wykrzykiwane przez wiele tysięcy gardeł. To musi robić wrażenie, strasznie motywuje", wspomina ten wyjątkowy koncert lider zespołu. Bo nawet Vader, choć otrzaskany ze sceną jak mało kto w tym kraju, rzadko dostaje szansę zagrania dla 50 tysięcy fanów. Początkowo muzycy obawiali się, że ekipa techniczna gwiazd będzie sabotowała supporty, co czasem zdarza się na tak wielkich imprezach i co przecież wcześniej spotkało ich samych, ale okazało się, że tym razem wszystko jest w porządku.
"Miałem złe wspomnienia związane z ekipą Brytoli pracujących przy Slayerze, ale tu było zupełnie inaczej. Wszyscy techniczni byli bardzo pomocni, życzliwie do nas nastawieni. Oczywiście nie zagraliśmy na pełnej mocy sprzętu, ale nie mogę mieć o to do nikogo pretensji. Byliśmy lokalnym zespołem. To, że mieliśmy możliwość zagrania swojego, jest już dużym osiągnięciem".
"Ludzi w cholerę, masakra - relacjonuje Daray. Dzisiaj to miłe wspomnienia, ale wtedy był potwornie zestresowany, zarówno rozmiarami koncertu, jak i obecnością osobistości, które do tej pory znał tylko z płyt i mediów.
"Po próbie przyszedł James Hetfield. Zapytał, czy jedzenie było dobre, czy kolesie z obsługi zrobili wszystko to, co chcieliśmy, czy odsłuchy dobrze ustawione, czy wszystko się zgadza. Zbaraniałem. Nie wiedziałbym nawet, jak po polsku mu odpowiedzieć, więc tylko kiwałem głową, że super. (Śmiech) A po koncercie przychodzi do mnie Jordison i mówi: 'Stopami to ty zapi***alasz!'. Przytulił mnie, nie wiedziałem co się dzieje".
Po zakończeniu sesji nagraniowej Vader ruszył w trasę po Europie, podzieloną na trzy części - czerwcową, lipcową i sierpniową, oczywiście z paroma festiwalami po drodze. Objechali zachód kontynentu, podbili Bałkany, przemierzyli całą Skandynawię. Niestety, kiedy pokonuje się tysiące kilometrów, nie zawsze w najlepszych warunkach, istnieje spore prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak. Pod koniec czerwca, gdy Vader wracał z pierwszej części trasy, doszło do wypadku. Na trasie A1 nieopodal Torunia, a więc już prawie pod domem, przy mocno padającym deszczu, kierowca innej furgonetki nie zauważył skręcającego busa zespołu i uderzył w bok przyczepki, która wyrzuciła samochód z muzykami na przeciwny pas jezdni. Na szczęście z naprzeciwka nikt nie jechał, więc wszyscy wyszli z tej opresji cało - tylko przyczepka trafiła na złom, a lekko pokiereszowane z tyłu auto do krótkiego remontu.
Równie dużo szczęścia w nieszczęściu miał Vader 20 sierpnia 2004 roku, kiedy doszło do kolejnego nieprzyjemnego zdarzenia. "Jadąc na koncerty do Niemiec, zostaliśmy zatrzymani przez policję na jakiejś stacji benzynowej w okolicach Berlina czy Magdeburga. Poszedłem na moment do toalety, a kiedy wróciłem do samochodu, stało tam dwóch tajniaków. Coś mówili do naszego kierowcy, ale on nic nie rozumiał. Zagadałem po niemiecku, potem przeszliśmy na angielski. Panowie zadzwonili po oddział specjalny ponieważ... nasz samochód był kradziony. Byłem w szoku! - wspomina Peter. - Przyjechali zamaskowani kolesie z bronią automatyczną i pod obstawą odwieźli nas wszystkich na lokalny posterunek. Jak, k**wa, jakichś gangsterów!".
Z niemieckiego posterunku Wiwczarek zadzwonił do Polski, do kolegi, od którego wypożyczyli furgonetkę, i poprosił o wyjaśnienie sprawy. Facet był chyba jeszcze bardziej zaskoczony niż zatrzymani w Niemczech muzycy, ale niewiele myśląc, wziął dowody zakupu vana, wsiadł w inne auto i przyjechał.
"Jak się w końcu okazało, jakiś idiota w Austrii zapomniał pozmieniać dane w komputerze i nasz busik figurował w spisie wozów kradzionych. W sumie wszyscy byli grzeczni, mieliśmy kawę, jakieś kanapki, rozumieli sytuację, ale... porządek musiał być. Straciliśmy dwa koncerty przez to wydarzenie. Nikt nam tego nie zwrócił. Nawet "przepraszam" nie usłyszałem - zżyma się Peter, który na komisariacie robił nie tylko za podejrzanego, ale i za tłumacza. W końcu zostali wypuszczeni, ale przykre konsekwencje tego incydentu dokuczały mu jeszcze długo.
- Podczas tych szybkich przeładowań sprzętu na komisariacie coś mi walnęło w kręgosłupie. Kilka dni później, w Skandynawii, już nie mogłem się ruszać. Nie przerwaliśmy tych koncertów, ale stałem na scenie jak Ozzy po kilogramie koki, zapitej litrem ruskiej wódy. Nawet buty musieli mi wiązać koledzy z zespołu, bo sam nie byłem w stanie się schylić. Przej**ane".
---
"Wojna totalna" ukazała się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.