Biografia Vadera, czyli jak niemożliwe stało się możliwe

"Wojna totalna", sążnista biografia Vadera, legendy polskiej sceny metalowej, trafi do sprzedaży 3 czerwca.

Na czele grupy Vader stoi Peter - fot. Kobaru
Na czele grupy Vader stoi Peter - fot. Kobaru 

Licząca sobie ponad 400 stron "Wojna totalna" autorstwa Jarka Szubrychta to książka o tym, jak niemożliwe stało się możliwe. Ale i o tym, że za spełnianie marzeń trzeba słono płacić. To jest historia zespołu Vader.

Losy Piotra Wiwczarka z Olsztyna, który jako nastolatek powiesił sobie plakat Judas Priest nad łóżkiem w swoim pokoju, w domu dziadków. Gapił się w to okno na lepszy świat przed zaśnięciem, zerkał na nie, kiedy budził się rano i gdy wracał ze szkoły. Snuł marzenia. Rozmyślał, jak cudownie mogłoby być, gdyby zamiast Halforda i Downinga to on stanął na tej olbrzymiej scenie, skąpany w purpurowym świetle reflektorów. Jakby to mogło być, gdyby nagrywał i wydawał prawdziwe płyty, kręcił pokazywane w telewizji teledyski, jeździł z koncertami po całym świecie, od Australii przez Amerykę Południową po Japonię.

W kraju za Żelazną Kurtyną, gdzie szalała cenzura, otrzymanie paszportu zależało od ubeckiego widzimisię, instrumenty nadawały się wyłącznie na rozpałkę, a karykatura rynku fonograficznego nijak nie zaspokajała potrzeb muzyków i fanów, Piotrek marzył o rzeczach po prostu niewyobrażalnych.

Poniżej znajdziecie fragment z japońskiego frontu "Wojny totalnej".

Wejście Vadera na rynek japoński było w dużej mierze zasługą Docenta. "Nie wiem dlaczego, ale ten facet zyskał tam status niemal kultowego perkusisty. Zajmował bardzo wysokie pozycje w podsumowaniach prestiżowych pism muzycznych, szczególnie 'Burrn!'. Oni mieli do niego słabość - wspomina. - "Z kolei nasz japoński wydawca koniecznie chciał nas mieć w Japonii na koncertach. Skontaktowali mnie z agencją koncertową i machina ruszyła. Gdy dogadywałem sprawy wyjazdu, wiz, całego pobytu, organizator poinformował mnie, że możemy nagrać jakiś koncert na kilku ścieżkach, że klub posiada taki sprzęt, że są ludzie i tak dalej. Całość była filmowana chyba na potrzeby telewizji czy jakiegoś programu muzycznego. Oni i tak to mieli nagrać, a potem wykorzystać jako reportaż...". Peterowi spodobał się ten pomysł, bo wtedy chyba żaden z metalowych bandów nie miał płyty "Live in Japan", oprócz jakiegoś dinozaura metalowego....

Jak zabrzmiał Vader na "Live In Japan" (1998 r.) możecie sobie przypomnieć poniżej:


Japonia zrobiła na muzykach wielkie wrażenie. Tu wszystko było inne, fascynujące, niespotykane. Od scenerii wielkiego miasta po zachowania napotykanych przypadkowo ludzi. "Kiedy wylądowaliśmy w Japonii, lekko padało i Tokio wyglądało jak z filmu 'Blade Runner'. Deszcz, wielkie światła, ogromne ekrany i względna cisza. Szum miasta był, ale bez hałasu. I przede wszystkim to światło!" - wspomina Wiwczarek. Ujęła go przesadna wręcz uprzejmość Japończyków i szacunek, jaki im okazywano, ale zdarzały się i gesty, które budziły niepokój. - "Często ktoś nas dotykał, na przykład na przejściu dla pieszych. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi, dopiero potem mi wytłumaczono, że to dobry omen. Takie dotknięcie na szczęście".

W Japonii muzycy Vadera poczuli się jak prawdziwe gwiazdy. Nie chodziło wyłącznie o wspomniany szacunek dla gości, ale o naprawdę duże zainteresowanie, jakie budzili w tym dalekim kraju, zarówno wśród dziennikarzy, jak i fanów metalu. "Udzielaliśmy wywiadów, pojawiły się telewizje. Człowiek był pierwszy raz w Japonii i od razu taki atak mediów! To było dla nas szokujące, nie byliśmy na to przygotowani" - przyznaje Wiwczarek.

Kolejny wstrząs przeżyli, kiedy dotarli do klubu Quattro, w którym mieli nagrywać album koncertowy. - "Patrzymy, a tam wszystko jak u nas na próbie! Cały sprzęt, z kolorem wykładziny na wzmacniaczach włącznie! Pytali nas wcześniej, co chcemy, więc powiedzieliśmy, że po cztery kostki na stronę, tak dla jaj. A w klubie przychodzi pan i mówi, że oczywiście wszystko mają, ale uprzejmie pyta, czy nie byłoby problemem gdybyśmy zagrali na dwóch, ponieważ jest dodatkowy sprzęt i trudno im się ze wszystkim zmieścić... Po próbie wszystko zostało odtworzone na koncercie, z fotograficzną precyzją! Wtedy mieliśmy tylko jeden koncert, ale na późniejszych trasach, gdy graliśmy w Japonii serię koncertów, zawsze po pierwszej próbie wszystko było zapisywane i kiedy przyjeżdżałeś na następny koncert, wszystko było dokładnie tak samo podłączone i nawet kabelki tak samo porozsuwane. Precyzja Japończyków jest fenomenalna, wręcz powalająca".

Na szczęście to umiłowanie dyscypliny i porządku nie przekłada się w negatywny sposób na reakcję publiczności podczas samego występu. Chociaż, jak wspomina Peter, przed burzą zalegała niezręczna cisza: "Do Quattro przyszło wtedy multum ludzi. Ale u nich nie jest tak jak u nas, że przed koncertem słychać gwar, że ktoś tłoczy się przy barze. Panuje absolutna cisza. Za kulisami wydaje się, że nikogo nie ma. Wychodzisz na scenę, a tu pełna sala! I kiedy zaczynasz grać, zaczyna się szaleństwo".

"Cieszę się, że Vader wywiózł z Japonii dobre wspomnienia. Jestem z tego dumny" - mówi Naohiro Yamazaki. - "Kiedy poznałem muzyków Vadera, wydali mi się małomówni, ale poczułem od nich spokój i przyjaźń. Choć nie mówili wiele, widziałem, że docenili naszą gościnność". To prawda, docenili, choć nie zawsze potrafili to odpowiednio okazać.

"Zdarzały się wpadki" - przyznaje Peter, mając na myśli powitalną kolację, na którą zaprosili ich szefowie Avalon. - "Wszystko już było zamówione, sake się lała, dziwne potrawy, niesamowite rzeczy. Dostaliśmy też prezenty i jak to się u nas się robi, od razu je otworzyliśmy. Dopiero później wyczytaliśmy w takiej książeczce o japońskiej tradycji, że takie zachowanie jest nietaktem. Popełniliśmy więc faux pas, ale nie byliśmy tego świadomi".

"Wojna totalna" ukaże się nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.

Dodajmy również, że już 30 maja światło dzienne ujrzy nowa płyta Vadera - "Tibi Et Igni". Utwór "Triumph Of Death" z tego albumu możecie sprawdzić poniżej:

 
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas