Reklama

Gwiazdozbiór Arch Enemy

Już za niespełna tydzień, Arch Enemy, jedna z najpopularniejszych metalowych formacji ze Szwecji, po raz pierwszy odwiedzi nasz kraj. Na kilka dni przed warszawskim koncertem, który obędzie się we wtorek, 26 października w "Stodole", warto przypomnieć, dlaczego ich sukces był nieunikniony.

Jak daleko można jeszcze z tym zajść pod względem ciężaru i ekstremalności? To pytanie o granicie brutalności muzyki metalowej z pewnością zadawał sobie w połowie lat 90. szwedzki gitarzysta Michael Amott, który na początku tamtej dekady, najpierw współtworzył pierwszą falę szwedzkiego death metalu w szeregach Carnage, by następnie jeszcze bardziej rozsławić swoje nazwisko w składzie liverpoolskiego Carcass, antenatów brytyjskiego grindu i death metalu.

Piękna i bestia

Brutalność nisko strojonych instrumentów miała mieć rzecz jasna nadal kluczowe znaczenie dla nowego zespołu, który Amott powołał do życia w 1995 roku. Ale w Arch Enemy równie ważny był też sposób komponowania muzyki. Trzeba przyznać, że Amott jest muzykiem potrafiącym pisać chwytliwe deathmetalowe utwory, nie musząc opierać się na tradycyjnie śpiewanych wokalach, aby w ten sposób zagwarantować im przebojowość.

Reklama

"To taka piękna i bestia - kontrast i napięcie pomiędzy skalą durową i molową. Wszyscy w Arch Enemy jesteśmy świrami na punkcie muzyki, uwielbiamy grać brutalnie i szybko, ale lubimy także wplatać w to melodie, harmonie i budować odmienną atmosferę. Jest pełno grup, w których muzyce można odnaleźć podobne wpływy do naszych, ale bez wątpienia nie ma drugiego takiego zespołu, który robiłby to dokładnie tak samo jak my" - mówi Amott na kartach cenionej książki "Wybierając śmierć", opowiadającej o historii death metalu.

"Uważam, że nie ma wątpliwości, co do tego, że w naszej muzyce obecne są deathmetalowe elementy. Kiedyś nazywaliśmy Carnage brutalnym death metalem, ale teraz odeszliśmy trochę od kategoryzowania rzeczy w ten sposób. Nie robiliśmy już tego nawet w Carcass. Nie nazywaliśmy tego wówczas death metalem. Kiedy do nich dołączyłem, chcieli określać to po prostu metalem. Myślę, że to typowe zachowanie każdego muzyka - nie masz ochoty klasyfikować swojej muzyki. Nie chcesz wrzucać jej do danego worka. Death metal będzie jednak zawsze częścią Arch Enemy, bo ta muzyka płynie w moich żyłach" - zapewnia lider Arch Enemy.

"Ich muzykę można opisać jako mocny i melodyjny death metal z mnóstwem thrashowych naleciałości" - tak z kolei twórczość Arch Enemy kategoryzuje Daniel Ekeroth, autor słynnej książki "Szwedzki death metal".

Na pierwszych trzech płytach wydanych w drugiej połowie lat 90. rolę wokalisty Arch Enemy pełnił Johan "Liiva" Axelsson, znany m.in. z pierwszej demówki Carnage, a także Furbowl, formacji, która zajęła się death / rockiem na długo przed Entombed.

Arch Enemy jeszcze bardziej odłączył się od deathmetalowej sfory, gdy w 2000 roku w składzie pojawiła się Angela Gossow, pierwsza ważna, ciesząca się uznaniem i popularnością wokalistka w historii death metalu.

Zobacz Arch Enemy w akcji, w utworze "The Beast Of Man":

W duchu wolności

"Jestem osobą bardzo emocjonalną, mam w sobie wiele złości i myślę, że dzięki temu mogę wyładować ten gniew w sposób, który nikogo nie rani, włącznie ze mną. Byłam wychowywana w duchu wolności. Mama nigdy nie mówiła mi: Jesteś dziewczyną. Nie powinnaś tego robić. Zawsze zachowywałam się podobnie do moich braci, wchodziłam na drzewa, spadałam z nich. Nigdy nie bawiłam się lalkami, ścigałam się w samochodach zabawkach" - wspomina Gossow, w życiu prywatnym partnerka Michaela Amotta.

"Kiedy byłam już nastolatką, różniłam się nieco od innych dziewczyn. Nie podobała mi się muzyka, której wszyscy słuchali. Nie podobało mi się to, w co ubierali się ludzie dookoła mnie i trzymałam się z daleka od typowych, szkolnych imprez. Szukałam czegoś, co pasowałoby do mnie, i wtedy, pewnego dnia, odkryłam metalowy program w radiu, który najprościej mówiąc odmienił moje życie. Potem zagłębiłam się w scenę deathmetalową, z czego mama nie była do końca zadowolona, biorąc pod uwagę całą tę mroczną i odnoszącą się do religii symbolikę. Obawiała się trochę, że wejdę w satanizm i tego typu rzeczy, ale tak się nie stało. Po prostu dołączyłam do zespołu. Miałam 17 lat, zaczęłam drzeć się i ryczeć jak szalona" - początki muzykowania przywraca w pamięci Gossow.

Gossow nie jest tylko kolejną ładną buźką w samczym świecie death metalu. Jej wokal można określić jednym słowem: opętany. Angela nie ma też najmniejszego zamiaru łagodzić swojego podejścia do śpiewania.

"Wprowadzenie do Arch Enemy czystego kobiecego głosu byłoby straszną kupą. Nie będę tego robić tylko ze względu na płeć" - ucina.

Pozwolić przemówić muzyce

Pochodząca z Niemiec wokalistka jest de facto wciąż jedną z zaledwie garstki kobiet wykonujących muzykę ekstremalną. O losie kobiety w świecie ekstremalnego metalu, którego przekaz nierzadko pełen jest gwałtów, przemocy i mizoginizmu, mało kto wie więcej od Jo Bench, basistki kultowej brytyjskiej grupy Bolt Thrower. Trudno się zatem dziwić, że spora część płci pięknej reaguje na podobne przesłania alergicznie.

"To mnie wcale nie dziwi. Wydaje mi się, że jest to coś, z czym kobietom trudniej się oswoić" - mówi Jo Bench, pierwsza kobieta, która zyskała rozgłos dzięki graniu death metalu i grindcore'a.

"Mam wrażenie, że na scenie jest dziś więcej kobiet, niż kiedy ja zaczynałam w 1987 roku, niemniej nigdy nie mówiłam sobie: Ale to straszne, jestem tutaj jedyną dziewczyną. Gdybym w ten sposób myślała, nie sądzę, żebym wytrwała w tym dłużej niż pięć minut. Stwierdziłam, że łatwiej jest jeśli po prostu przejdzie się nad tym do porządku dziennego i pozwoli przemówić muzyce" - radzi basistka Bolt Thrower.

Mimo tych przeszkód, od chwili wydania w 2001 roku albumu "Wages Of Sin", Gossow z powodzeniem odsłania przed nowym pokoleniem fanek tajniki ekstremalnej muzyki.

"Obecnie Arch Enemy ma masę fanek, a wcześniej raczej nie było ich aż tak wiele. Kochają mnie, bo widzą we mnie kobietę, która nie boi się być silna. Myślę, że ośmiela to też może mężczyzn do brania kobiet do zespołów" - zauważa Gossow.

Mówiąc o Arch Enemy, nie można też nie wspomnieć o reszcie gwiazdorskiego składu. Silnik zespołu napędza Daniel Erlandsson, jeden z najbardziej utalentowanych perkusistów rodem ze Szwecji, człowiek, który na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat grał m.in. w kultowym Liers In Wait, Eucharist, In Flames, a ostatnio także w reaktywowanym Carcass.

"Revolution Begins" to jeden z ostatnich teledysków Arch Enemy promujących, wydaną w 2007 roku, płytę "Rise Of The Tyrant". Możecie go sprawdzić poniżej:

Gwiazdozbiór pod nazwą Arch Enemy dopełniają również gitarzysta Christopher Amott, młodszy brat Michaela, oraz grający na basie Sharlee D'Angelo, kojarzony nie tylko ze szwedzką sceną (także Witchery), ale i z udziału w Mercyful Fate.

Warszawski koncert będzie dla polskich fanów pierwszą okazją do sprawdzenia siły muzyki Arch Enemy w warunkach grania na żywo. Mając na uwadze niedoszły występ zespołu na Hunter Feście 2009, można liczyć, że grupa pod kierownictwem Michala Amotta da z siebie co najmniej sto procent. Kto wiem, może w ramach zadośćuczynienia za kryminalne wręcz omijanie Polski przez tak wiele lat, usłyszymy też co nieco z przygotowywanej właśnie nowej płyty, której premierę wyznaczono na maj 2011 roku? A nawet jeśli nie, i tak warto przeżyć to osobliwe doświadczenie. W końcu krzyk wydzierającej się na ciebie kobiety, rzadko kiedy sprawia aż tyle radości.

Bartosz Donarski

Patronem koncertu Arch Enemy w warszawskiej Stodole jest INTERIA.PL.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: metal | muzyka | Arch Enemy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama