Jarocin za nami: Faworyci i publiczność nie zawiedli
Kolejny, ostatni już, festiwalowy dzień dla wielu uczestników zaczął się na basenie i/lub w parku wodnym. Nie było szczególnego upału, ale słońce przypiekało ostro i coraz śmielej zmieniało karnację festiwalowiczów.
Moje muzyczne przygody tego dnia rozpoczęła Lola Lynch, która zupełnie zasłużenie zwyciężyła w zmaganiach koncertowych. Poznański zespół zaprezentował się dobrze, zresztą już po raz trzeci w Jarocinie w tym roku. Rockowo-alternatywnie, z utalentowaną i świetnie wyglądającą liderką, potrafili przyciągnąć uwagę, jeszcze nieco rozluźnionej, publiczności.
Planowo o 15.40 na dużej scenie pojawił się Tres.B. Sporo mieszanych składów widzieliśmy na tegorocznych koncertach. I dobrze. Nie znałem tego zespołu i bardzo się cieszę, że miałem okazję zobaczyć ten dobry występ. Ciekawa i dość oryginalna muzyka. Polecam.
Raz udało się losowi złamać żelazny harmonogram organizacyjny i nasza utalentowana wokalistka Mela Kotulek została zamieniona miejscami z angielskim punkowym bardem Frankiem Turnerem. Oba występy oglądali oddani fani pod sceną i, w zdecydowanej większości, ci bardziej przypadkowi, leżący na kocykach.
W przerwach pomiędzy koncertami na dużej scenie, cały czas z powodzeniem operowała scena mała, choć konkurs został już zamknięty i rozstrzygnięty. Trzeciego dnia festiwalu zagrały tam fantastyczne Dzieci Jarocina, Lovelot, Clintwood oraz Za Zu Zi.
Ledwie godzinny występ Soulfly o 18.30 pozostawił niedosyt, choć Max Cavalera i spółka się obronili. Otwarli występ bombowo: "Prophecy" i "Back To The Primitive", nieco później "Chaosową" wiązanka "Refuse/Resist" i "Territory". I trzeba przyznać, że numery Sepultury bronią się po latach znakomicie. Ale "Rise Of The Fallen", "Revengeance" czy "Eye For An Eye" również zostały świetnie odebrane. Przy okazji Max dał wyraz swojemu przywiązaniu do rodziny i zaprosił na scenę młodszych członków plemienia. Kilka akordów Black Sabbath i Iron Maiden to dodatkowy smaczek. Generalnie bardzo dobrze. Ale nie o tej porze i nie tak krótko. Najdobitniej świadczyła o tym reakcja fanów na kolejnego "killera" z repertuaru Sepultury ("Roots Bloody Roots").
Po Happysad większość starej, jarocińskiej gwardii, szykowała się na Marky Ramone's Blitzkrieg. Złośliwi twierdzą, że to cover band. Ja również się do nich zaliczam. Ale uściślijmy - członkowie, na czele z samym Markym, nie mają raczej pretensji do bycia postrzeganym jako twórcze rozwinięcie myśli ramonesowej. I dobrze, bo zabawa przy "Rockaway Beach", "Sheena Is A Punk Rocker", "Rock n Roll High School", "I Believe In Miracles", "Pet Sematary", "I Wanna Be Sedated" czy "Blitzkrieg Bop" była nader znakomita. Na marginesie, czy tylko mnie maniera wokalisty przypominała nieco Jello Biafrę?
Po 22. przyszła pora na dwóch polskich gigantów tego wieczora. Pierwszy wystartował Dżem i bez wątpienia stwierdzić należy, że miał największą publiczność wśród wszystkich tegorocznych wykonawców. Niezmiennie niezawodny, perfekcyjny technicznie, perfekcyjny brzmieniowo i repertuarowo, przyciąga cały przekrój jarocińskiej publiczności. Od najmłodszych do najstarszych, wszyscy pląsają i śpiewają wraz z zespołem. Ładny koncert, ładny też wizualnie. Ja uwielbiam patrzeć i słuchać jak dżemowi gitarzyści grają solówki. Blues a la południe USA, w wydaniu śląskim jest nadal nośny, świeży i koncertowo skuteczny. Brawo!
A na dobranoc i zakończenie Jarocina A.D. 2013 totalna zmiana klimatu muzycznego. Izrael na specjalnym występie z okazji XXX-lecia zespołu. Plus oczywiście - goście. Minimalnie się spóźniłem (po Dżemie sprawdzałem stan aparatów schładzających kegi) ale wydaje mi się, że zabrakło zapowiadanego Tomka Lipińskiego. Był natomiast raper Vienio, który nie zepsuł podniosłej atmosfery muzyki Izraela. Muniek Staszczyk, z bardzo jarocińską fryzurą, próbował śpiewać po angielsku i też tylko pomógł koncertowi. Nie wspominając już, o tak zasłużonym dla zespołu Milo Kurtisie.
Teksty tych piosenek, powstały w latach 80. Wtedy sprawa była bardziej oczywista. Po latach przesłanie zespołu nabiera jednak bardziej uniwersalnego wymiaru. Każdy musi odnaleźć i rozpoznać swój Babilon i próbować się z nim zmagać. Nie przesadzając z ambicją, uważając na te szerokie, dobre, lecz zdradliwe drogi, czując się wolnym w wolnym narodzie możemy dokonać duchowej rewolucji. Świetny koncert, rewelacyjna atmosfera, porwana publiczność - pomimo bardzo już późnej pory. I dowiedzieliśmy się, że Maleo zgubił telefon. Pewnie podczas skoków na basenie.
Koniec Jarocina 2013. Faworyci nie zawiedli, publiczność nie zawiodła. Jarocin to szczególne miejsce z atmosferą zupełnie inną, niż na pozostałych dużych, krajowych festiwalach. Plusem i ważną cechą Jarocina jest bezsprzecznie wyciąganie z niszy młodych kapel. Największy mój szacunek oddaję rewelacyjnej, jarocińskiej publiczności. Za rok na basenie i pod sceną!
Tomasz Sadowski, Jarocin