Reklama

Will Smith skończył 55 lat. Swoją karierę zaczął jako muzyk. Pamiętacie te przeboje?

Jest świetnym aktorem z Oskarem na koncie, ale kino nie jest jedyną pasją Willa Smitha. Artysta zaczynał swoją karierę od muzyki i nie porzucił jej nawet wtedy, kiedy mógł się już pochwalić sporymi filmowymi sukcesami. I nie mówimy tu wcale o hobbystycznym nagrywaniu płyt, które kupują tylko najwierniejsi fani, bo Will ma na koncie więcej hitów niż niejedna popowa gwiazda. Smith skończył właśnie 55 lat, a my przypominamy największe - tym razem nie filmowe, lecz muzyczne przeboje artysty.

Jest świetnym aktorem z Oskarem na koncie, ale kino nie jest jedyną pasją Willa Smitha. Artysta zaczynał swoją karierę od muzyki i nie porzucił jej nawet wtedy, kiedy mógł się już pochwalić sporymi filmowymi sukcesami. I nie mówimy tu wcale o hobbystycznym nagrywaniu płyt, które kupują tylko najwierniejsi fani, bo Will ma na koncie więcej hitów niż niejedna popowa gwiazda. Smith skończył właśnie 55 lat, a my przypominamy największe - tym razem nie filmowe, lecz muzyczne przeboje artysty.
The Fresh Prince (Will Smith) i DJ Jazzy Jeff (Jeff Townes) w 1989 roku /Al Pereira/Michael Ochs Archives /Getty Images

Zanim Will postanowił, że zostanie "największą filmową gwiazdą świata", został gwiazdą sceny. Muzyczna kariera artysty rozpoczęła się już w połowie lat 80., ale jeśli chcecie szukać czegoś pod szyldem "Will Smith" z tamtego czasu, to zaoszczędzę wam wysiłku. Aktor występował wtedy pod pseudonimem The Fresh Prince

Swojego późniejszego współpracownika Will poznał przypadkiem, podczas imprezy w sąsiedztwie. Okazało się, że nie zjawił się raper, który miał występować na domówce, więc Smith zaproponował DJ-owi, że zastąpi nieobecnego muzyka. Panom tak dobrze się razem pracowało, że postanowili założyć zespół - DJ Jazzy Jeff & the Fresh Prince. Aktor nie wiedział wtedy jeszcze, że to będzie jego trampolina do sukcesu, bo parę lat później The Fresh Prince stał się bohaterem serialu "The Fresh Prince of Bel-Air". Produkcja biła rekordy popularności, a o Willu usłyszało już całe Hollywood.

Reklama

"Summertime"

Tytuł zdradza wszystko. Bezpretensjonalny, wakacyjny przebój ukazał się właśnie pod szyldem DJ Jazzy Jeff & the Fresh Prince. W 1990 roku zespół przygotowywał swoją czwartą już płytę, "Homebase". Will nagrywał akurat wokale w Chicago, a kiedy po sesji zbierał się na lotnisko, producenci wręczyli mu jeszcze kasetę z propozycją dodatkowej piosenki. Lot się opóźniał, więc muzyk postanowił zabić czas i popracować nad utworem. Napisał tekst tak szybko, że zdecydował się wrócić i od razu go nagrać. Pojawił się tylko jeden problem: po wielogodzinnej sesji głos Smitha był już dość zmęczony i było to słychać. Raper stwierdził więc, że zaśpiewa niżej niż zwykle. Efekty okazały się tak dobre, że "Summertime" zdobyło nagrodę Grammy za najlepszą piosenkę.

"Men in Black"

Miło jest spełniać marzenia, o czym Smith przekonał się, kiedy zaczął grać w dużych produkcjach filmowych z wielomilionowymi budżetami. Jedną z nich był kinowy hit "Faceci w czerni". Will nie tylko w nim zagrał, ale też zaśpiewał tytułowy utwór. "Men in Black" wybrzmiewało co prawda dopiero na końcu produkcji, kiedy ludzie zwykle zbierają się do wyjścia, ale i tak stało się wielkim przebojem. Artystę wyjątkowo to ucieszyło, bo utwór był też jego solowym debiutem pod własnym imieniem i nazwiskiem. W chórkach wystąpiła tu Coko z grupy SWV, a sam singel opiera się na fragmentach piosenki Patrice Rushen "Forget Me Nots"

"Wild Wild West"

Znów film, znów Smith występuje i śpiewa utwór, który pojawia się, tak zgadliście, na napisach końcowych. Wiadomo, że najbardziej lubimy te piosenki, które już słyszeliśmy, więc filmowy motyw przewodni wykorzystuje fragmenty "Wild Wild West" rapera Kool Moe Dee i "I Wish" Steviego Wondera. Oczywiście singel Willa bił rekordy na listach przebojów, ale nie wszystkich zachwycał. Piosenka została nagrodzona Złotą Maliną dla najgorszego utworu filmowego w 1999 roku, jednak to wcale nie dlatego Smithowi kojarzy się z porażką. 

Aktor przyznał po latach, że jest kilka filmów, których żałuje w swojej karierze i "Wild Wild West" jest na tej liście bardzo wysoko. Willowi tak bardzo spodobał się kinowy sukces, że zaczął brać role nie pod kątem dobrych scenariuszy, lecz tego, jak wielką popularność mu przyniosą. Jeśli nie rozumiecie tego bólu, to wyobraźcie sobie, że właśnie dla "Wild Wild West" Smith zrezygnował z roli Neo w "Matrixie". Słabo, prawda? Chociaż jest jedna osoba, która pewnie w ogóle tego nie żałuje. Nazywa się Keanu Reeves.

"Just The Two of Us"

Mniej imprezowe, za to bardziej sentymentalne wcielenie artysty brzmi właśnie tak. Znów klasyk w tle, tym razem to "Just The Two of Us" Billa Withersa i Grovera Washingtona. Will zamienił jednak tekst o kobiecie na utwór o swoim synu, Treyu, który zresztą pojawił się w teledysku. Smith nigdy nie ukrywał, że rodzina jest dla niego ważna. Aktor rozwiódł się z pierwszą żoną w połowie lat 90., później ożenił się z Jadą Pinkett, która poznał, gdy starała się o rolę... jego serialowej dziewczyny. 

Kiedy Will usłyszał na gali wręczenia Oskarów w 2022 roku żart z choroby Jady, spoliczkował prowadzącego Chrisa Rocka, co oczywiście skończyło się wielkim skandalem. Smith zawsze powtarzał, że dzięki swojemu ojcu uwielbia szachy, a gra wpoiła mu zasady, którymi kieruje się w życiu. Cóż, tamtego wieczoru akurat najbardziej przydałyby mu się cierpliwość, a wręcz "refleks szachisty".

"Gettin' Jiggy Wit It"

Przy dzisiejszych piosenkach o klubowych szaleństwach ta brzmi trochę archaicznie, ale cały czas trudno jej odmówić przebojowości. Utwór promował debiutancką płytę artysty "Big Willie Style", a na której zresztą nie brakowało hitów. "Gettin' Jiggy Wit It" oczywiście zawiera sample, tym razem "He's the Greatest Dancer" Sister Sledge. Smith idealnie wyczuł, że rap podoba się ludziom, ale połączenie rapu z popem albo nawet tanecznymi dźwiękami - to prawdziwy klucz do komercyjnego sukcesu. 

Mały wkład w ten utwór miał hiphopowy artysta Nas, który pomagał Smithowi przy innych piosenkach na album. Nas akurat siedział w studiu, kiedy powstawało "Gettin' Jiggy Wit It" i podrzucił Willowi kilka rzeczy, ale muzyk nie jest wymieniony jako jeden z autorów, bo - jak sam mówi - to były tylko drobnostki. Singel stał się hitem i zapewnił Smithowi nagrodę Grammy za "Najlepszy solowy występ w kategorii rap". Rok wcześniej artysta zdobył taką nagrodę za "Men in Black", więc ktoś tu świetnie wie, co to dobra passa.

"Miami"

Miami jako miasto to niezła mieszanka: różne narodowości, kultury, style życia, dochody. Smith sam pochodzi z Filadelfii, ale wiele lat temu zakochał się w Miami i nawet nazywał je swoim drugim domem. Muzyk do dziś lubi różnorodność tego miejsca, chociaż w piosence śpiewał też o tym, że piękni i bogaci, a tym bardziej celebryci, mają dostęp do lepszej rozrywki, bywają na zamkniętych imprezach i są traktowani inaczej niż zwykły Kowalski, czy w tym wypadku - ups - Smith. Will na złe traktowanie na pewno nie mógł narzekać, bo w momencie wydawania tego singla był już wielką gwiazdą. Poza tym nie trzeba jechać do Miami, żeby odkryć, że bogatym żyje się lepiej, chociaż o niewielu miastach powstały takie piosenki. "Miami" oczywiście ma w sobie element klasyki, tym razem to "And the Beat Goes On" grupy The Whispers. Gdyby Will dostawał dolara za każdą osobę, którą ta piosenka zachęciła do przyjazdu do Miami, to pewnie jego konto powiększyłoby się do dzisiaj o niezłą sumkę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Will Smith
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy