W Sopocie wtargnęli na scenę i nie chcieli zejść. Tym występem żyła cała Polska!
Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę hasło "Kim Wilde i polscy Janusze" albo "dwa głupki i Kim Wilde", zobaczycie fragment występu brytyjskiej gwiazdy w Operze Leśnej w Sopocie, podczas którego wokół niej tańczy dwóch dziarskich dżentelmenów. Obaj mężczyźni nie byli członkami grupy tanecznej, towarzyszącej tego dnia Kim Wilde na scenie, po prostu weszli z kwiatami i tak już sobie zostali. Dziś taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia, ale 35 lat temu zobaczyła ją rozbawiona sopocka publiczność i miliony widzów przed telewizorami.
Koniec lat 80. dla Kim Wilde był nieprzerwanym pasmem sukcesów wydawniczych. Olbrzymia popularność piosenki "You Keep Me Hangin' On", która przyniosła artystce pierwszy numer jeden za oceanem, sprawiła, że stała się światową gwiazdą. Wydany w 1988 roku album "Close" z hitami "You Came" i "Never Trust a Stranger" był jej największym sukcesem wydawniczym od czasu debiutu w 1981 roku.
Tym większym zaskoczeniem dla wszystkich w 1988 roku była informacja, że wokalistka wystąpi na jubileuszowym 25. Festiwalu w Sopocie. Fani przecierali oczy ze zdumienia, tym bardziej że pojawienie się Kim Wilde na deskach amfiteatru nie było jedyną niespodzianką, jaką przygotowali organizatorzy.
Obok brytyjskiej gwiazdy miały wystąpić nie mniej wówczas popularne Sandra, znana z hitu "(I'll Never Be) Maria Magdalena" i Sabrina, której przebój "Boys (Summertime Love)" okupował szczyty wszystkich europejskich list przebojów. Z dzisiejszej perspektywy to wydarzenie można byłoby porównać z pojawieniem się na takim festiwalu Dua Lipy, Rihanny i Kylie Minogue, tak wielką popularnością cieszyły się wówczas zaproszone do Sopotu piosenkarki. Nic dziwnego, że 35 lat temu emocje sięgały zenitu. Kiedy przegląda się video z koncertu, można odnieść wrażenie, że na widowni było dwa razy więcej osób, niż powinno się znaleźć.
Wielka gwiazda przyjechała do Sopotu. Tym występem żyła cała Polska
Kim Wilde rozpoczęła koncert od jednego ze swoich pierwszych przebojów, "Chequered Love". Kiedy kończyła śpiewać "Never Trust a Stranger", na scenę nagle wkroczyli fani artystki z kwiatami. Całusom i przytulasom nie było końca. Zespół rozpoczynał już grać pierwsze takty kolejnego, zaplanowanego hitu "Cambodia", jednak dwóch mężczyzn nie zamierzało opuścić estrady. Na uwagę zwracał szczególnie sympatyczny wąsacz w różowym podkoszulku. Jego ciało zwinnie poruszało się i wręcz pulsowało w rytm piosenki. Chwycił piosenkarkę i zaczął tańczyć, wirując wokół niej w wymyślnych pozach. Drugi z uczestników zdarzenia podrygiwał rytmicznie, nie wykazując aż tak dużych umiejętności choreograficznych, ale wykorzystał chwilę, aby bez zażenowania spytać Kim Wilde o autograf.
Piosenkarka dzielnie starała się wykonywać swój przebój, rzucając tylko nieśmiało do mikrofonu: "To naprawdę show telewizyjne?". Przysłowiową truskawką na torcie było pojawienie się kolejnego fana w gustownym swetrze, który bezceremonialnie złożył na policzku gwiazdy pocałunek, przerywając jej śpiew, uszczęśliwiony swoją romantyczną zdobyczą zniknął.
Kim Wilde, reagowała na wszystko nerwowym uśmiechem, próbując tanecznym krokiem oddalić się od różowego wąsacza i szczupłego łowcy autografów, ci jednak nie dawali za wygraną. Przyciągani najwidoczniej scenicznym magnetyzmem gwiazdy krążyli wokół niej jak dwa elektrony, upajając się swoim sukcesem i podnosząc w górę najnowszy album piosenkarki "Close".
Po zakończeniu występu wzbogaconego o szaloną choreografię na scenie pojawiła się jeszcze większa grupa fanów, zasypując artystkę kolejnymi bukietami kwiatów i oczywiście niekończącymi się pocałunkami. Kim Wilde zażartowała, że po koncercie w Sopocie otworzy kwiaciarnię. W tym momencie organizatorzy prawdopodobnie zrozumieli, że wydarzenia dziejące się w sopockim amfiteatrze nie do końca mają wiele wspólnego z profesjonalizmem. Dziś moglibyśmy dodać, że wyglądały nawet nieco niepokojąco. Tłum wielbicieli został po chwili wyproszony ze sceny, a piosenkarka mogła spokojnie skupić się na kolejnej piosence. Jednak co kilka chwila rozglądała się czujnie po estradzie, wypatrując czy gdzieś nie czają się kolejni wielbiciele.
Gdyby dziś taka historia miała miejsce podczas koncertu, co raczej jest mało prawdopodobne, zdjęcia z tego wydarzenia stałyby się internetowym viralem. W tamtych czasach nic takiego nie miało oczywiście miejsca. Publiczność zgromadzona w amfiteatrze bawiła się doskonale, całkowicie nie wydając się zaskoczoną przebiegiem recitalu, a widzowie przed telewizorami zazdrościli pewnie roztańczonym intruzom, że mogli być tak blisko wielkiej, zachodniej gwiazdy.
Kim Wilde po występie nie wyglądała na zszokowaną scenicznym zdarzeniem i dała się namówić nawet na bis, wykonując ponownie swój wielki przebój "You Keep Me Hangin' On". Cztery lata później powróciła na deski sopockiego amfiteatru z koncertem, promując swój album "Love Is".
Zobacz też: