The National: Wystarczy już tych ballad (wywiad)
Amerykański zespół The National przed koncertem w Polsce zdradza INTERIA.PL, w którym kierunku pójdzie twórczość grupy. Fani mogą być zaskoczeni.
Przypomnijmy, że zespół The National wystąpi w Polsce 9 czerwca w Warszawie, w amfiteatrze Parku Sowińskiego.
Grupa, która występowała w Polsce już kilkukrotnie (ostatnio na ubiegłorocznym Open'erze), słynie z niezwykle intensywnych koncertów, w trakcie których wokalista Matt Berninger daje się w sensie ścisłym porwać publiczności.
Poza koncertami The National regularnie wydają znakomite płyty z opus magnum w postaci "High Violet" (2010 r.) na czele. Przez lata uporczywie szlifowali swój minimalistyczny, mglisty i tęskny styl, by w końcu stać się jednym z najważniejszych artystów sceny alternatywnej.
Z okazji zbliżającego się koncertu The National w Warszawie udało nam się porozmawiać ze Scottem Devendorfem, basistą zespołu.
Michał Michalak, INTERIA.PL: Pamiętasz pierwsze koncerty The National?
Scott Devendorf, The National: - Tak, pamiętam każdy z nich. To były małe koncerty w Nowym Jorku, bo tam właśnie założyliśmy nasz zespół. Na te występy przychodzili głównie nasi znajomi. Byli bardzo mili i wspierający (śmiech).
- Później ruszyliśmy w małą trasę. Zdarzało się gdzieniegdzie, że prawie nikt nie przychodził. To było trochę frustrujące, ale generalnie doświadczenie przebywania w trasie podobało nam się. Próbowaliśmy zarobić trochę pieniędzy, ale przede wszystkim chcieliśmy, żeby nasza muzyka zaczęła się rozprzestrzeniać.
- Czasami naprawdę serio zastanawialiśmy się, czy ktokolwiek przyjdzie na dany występ, dlatego każdy uczestnik był dla nas pewną satysfakcją, sukcesem. Kilka osób tu, kilka osób tam. Ekscytujące było obserwować, jak ludzie przychodzą na nasze występy w miastach, w których akurat nie mamy znajomych. Ale przyznaję, że zajęło nam to sporo czasu.
Ile?
- Niech no sobie przypomnę. Zaczęliśmy koncertować w 1999 roku, zdecydowanie za wcześnie, nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Pierwsza płyta wyszła w 2001 roku, ale nie była przełomem. Myślę, że trwało to dobre pięć lat, zanim "kilka osób na koncercie" przeobraziło się w coś większego. Potem przez kolejne pięć lat nasze grono odbiorców sukcesywnie się poszerzało.
- Wiadomo, zawsze potrzeba czasu. Szczególnie wtedy kiedy zaczynaliśmy, internet nie był jeszcze tak rozwinięty, jak jest teraz. Dziś ludzie mają więcej możliwości, by dowiedzieć się o istnieniu jakiegoś zespołu, poznać jego muzykę.
Snuliście wyobrażenia, że kiedyś wylądujecie na stadionach?
- Nawet nam się to nie śniło. Oczywiście, liczyliśmy, że zamienimy ciasne kluby na coś większego. Mieliśmy w sobie nadzieję, mieliśmy pasję, wierzyliśmy w to, co robimy. Ale perspektywa grania w Coliseum (hala widowiskowa w Los Angeles - przyp. red.) czy na dużych scenach festiwali jeszcze wtedy nie była przez nas brana pod uwagę. Lata jednak biegły i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że to jest możliwe.
- Szczerze mówiąc, na początku kariery nie wiedzieliśmy, co my właściwie robimy, w którą stronę to zmierza. Poukładaliśmy sobie to dopiero w trakcie (śmiech).
Zobacz teledysk do utworu "Conversation 16" The National:
Jak spędzasz czas, będąc w trasie? Książki? Spanie?
- (śmiech) Trochę jednego i trochę drugiego. Staramy się też robić sobie po kilka dni wolnego, żeby móc pozwiedzać miasto, w którym się akurat znaleźliśmy. Podróżowanie jest świetne, tournee nam to umożliwia. Poza koncertami zamieniamy się w turystów, chodzimy na długie spacery. Czasem trochę biegamy.
Pod koniec trasy wkrada się znużenie?
- Wiesz, same koncerty zawsze są niesamowite i przyjemne. Wycieńczające jest na pewno przemierzanie tysięcy kilometrów autobusem. Monotonia może zmęczyć. Ale interakcja z publicznością zawsze ci to wynagrodzi.
Czy to prawda, że teraz zrobicie sobie dłuższą przerwę wydawniczą? Do tej pory wypuszczaliście albumy co dwa, trzy lata..
- Za każdym razem kiedy kończymy cykl płyta-trasa, wszyscy są padnięci i mówią o konieczności zrobienia przerwy, powrotu do życia i tak dalej. Zobaczymy. Rzeczywiście byliśmy systematyczni w wydawaniu albumów. Czy teraz będzie inaczej? Może tak, może nie.
Czyli rozumiem, że sobie tego jeszcze nie przedyskutowaliście?
- Rozmawiamy na razie o pomysłach na kolejną płytę, o tym, jak do niej podejść, co na niej zrobić. O terminach nie ma póki co mowy.
Czy możesz powiedzieć, jakie to są pomysły?
- Jasne. Za każdym razem staramy się zrobić coś odrobinę innego niż na poprzednim albumie. Tym razem myślimy o stworzeniu czegoś bardziej bezpośredniego, głośniejszego, rockowego. W świecie łagodnych ballad na fortepian zaszliśmy już tak daleko, jak się dało. Nie chcemy tego powielać. Kiedy już zaczniemy próby, wtedy stanie się jasne, w którym kierunku zamierzamy pójść. Ale idea grania głośnego jest tą, która dominuje obecnie w naszym myśleniu.
Teraz kiedy nie musicie już promować "Trouble Will Find Me", powiedz, którą z płyt The National lubisz najbardziej?
- Podoba mi się sporo piosenek z "Alligator", "High Violet" i "Boxer". Na koncertach bardzo często sięgamy po starsze numery, dlatego nasze występy, które nie są występami festiwalowymi, trwają ponad dwie godziny. Zawsze próbujemy odkopać coś ciekawego z naszego repertuaru. Wsłuchujemy się też w sugestie fanów, którzy często proszą o dawno niegrane przez nas utwory. Oczywiście, ciągle gramy dużo ostatniej płyty, ale równolegle staramy się wymyślić na nowo to, co nagrywaliśmy wcześniej. To nas pobudza. Nie lubimy powtarzania w kółko tej samej setlisty, wolimy pomieszać.
Których artystów uważasz za pokrewne dusze The National?
- Wiele razy graliśmy z Arcade Fire. Bardzo cenimy ich jako ludzi i jako muzyków. Cat Power, St. Vincent, Wild Beasts... niech no pomyślę... o, Phosphorescent - bardziej w stronę country i americany, ale na pewno świetny zespół. Z nimi również jeździliśmy w trasy. Zasadniczo nasze ulubione zespoły to te, z którymi jeździmy (śmiech).
A słuchasz też popu?
- O tak, uwielbiam płytę Lorde. Ponad wszystko! Przyznam się też, że nie mam nic przeciwko muzyce zabawowej, takiej, jaką słyszymy często w radiu.
Czy krytycy są jeszcze potrzebni? Jak to wygląda z punktu widzenia artysty?
- Mamy teraz więcej muzyki niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo pomocne jest, gdy pojawia się ktoś, kto opowie ci o wykonawcy, którego wcześniej nie znałeś. Rola krytyka nie jest może dziś kluczowa, ale na pewno walor informacyjny ich działalności jest ważny. Czytanie recenzji, artykułów pomaga przedzierać się przez to morze muzyki, które nas zewsząd otacza.