Szokujące plotki, zemsta w piosenkach i ogromna sława. Oto największe przeboje Taylor Swift
Trzeba by spędzić ostatnie lata w odosobnieniu, bez dostępu do internetu, a nawet prądu, żeby nie usłyszeć gdzieś tego imienia i nazwiska: Taylor Swift. Niepozorna dziewczyna z gitarą wyrosła na jedną z największych - a biorąc pod uwagę dochody i wielkie trasy koncertowe - może nawet aktualnie największą popową gwiazdę na świecie. Jak do tego doszło? Oto historia kilku przebojów wokalistki.
Kiedy artysta wie, że sporo osiągnął? Na przykład wtedy, gdy znany na całym świecie dziennik albo magazyn zatrudnia osobę do pisania tylko o tym człowieku. Takich "własnych" dziennikarzy ma już na przykład Beyoncé, a niedawno dołączyła do niej Swift. Taylor już w dzieciństwie wiedziała, co chce w życiu robić - być na scenie. Jako kilkulatka zaczęła występować w dziecięcym teatrze i zainteresowała się musicalami.
Brała lekcje śpiewu i aktorstwa, występowała na lokalnych imprezach, a jako zaledwie 11- latka ruszyła z matką do wytwórni płytowych, żeby dostarczyć im swoje kasety demo. Kłopot w tym, że były na nich covery piosenek Dolly Parton, podobnie jak na kilkuset innych taśmach, które leżały wtedy na biurkach pracowników takich firm. Wtedy Taylor zrozumiała, że musi zrobić coś innego niż wszyscy, więc 13- letnia artystka wróciła już z własnymi utworami - i to był strzał w dziesiątkę. Dzisiaj Swift ma na koncie dziesiątki, ale przebojów i chociaż na początku Taylor była uwielbiana głównie w Stanach, to w ostatnich latach "swiftomania" opanowała dużą część świata. Trzy wyprzedane koncerty na PGE Narodowym mówią zresztą same za siebie.
"Tim McGraw"
Początki kariery Taylor nie były wcale tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście wokalistka dostała dużą szansę w młodym wieku, ale nic by z tego nie wyszło, gdyby nie ogromny wysiłek. To akurat zostało z nią do dzisiaj, bo Swift słynie z tego, że "żadnej pracy się nie boi", więc godzinami przesiaduje w studiu, bez przerwy coś pisze, do tego potrafi całymi dniami ćwiczyć układy taneczne, jeśli akurat musi się ich nauczyć. Tak było od początku kariery, może bez tańca, bo akurat Swift zaczynała swoją działalność na scenie od muzyki country. Nastoletnia wokalistka na okrągło słuchała płyt Shanii Twain, więc nic dziwnego, że ta muzyczna miłość przełożyła się na to, co sama grała.
"Tim McGraw" to debiutancki singel Taylor, który stał się sporym przebojem, ale nie tak od razu. Piosenkarka i jej matka do dzisiaj pamiętają, jak przesiadywały na podłodze w siedzibie wytwórni płytowej. Do biura nie zdążyły jeszcze dotrzeć meble, a kobiety pomagały pakować promocyjne płyty dla stacji radiowych. Później Swift przez kilka miesięcy objeżdżała lokalne rozgłośnie w Stanach, żeby promować piosenkę i debiutancki album. Na początku nie wszyscy byli przekonani do twórczości Taylor, młoda dziewczyna śpiewająca country raczej średnio pasowała do tej sceny. Wkrótce jednak okazało się, że Swift zdobywa sporo fanów - swoich rówieśników, do których nie trafiali inni artyści z tego gatunku - i żadne tłumaczenia nie były już potrzebne.
"Love Story"
"Romeo i Julia" w nowej wersji, ze szczęśliwym zakończeniem? W 2008 roku, kiedy ukazała się ta piosenka, recenzenci trochę kręcili nosami na nawiązania do Szekspira. Krytycy swoje, a słuchacze swoje, bo utwór świetnie radził sobie na listach przebojów, nawet tych, które nie miały nic wspólnego z muzyką country. Zresztą po latach ci sami recenzenci stwierdzili, że to jednak dobra piosenka i może na początku trochę zbyt ostro ją ocenili.
Kolejne lata kariery Swift pokażą, że wokalistka bardzo lubi pisać i śpiewać o swoich dawnych miłościach, ale tu akurat mamy historię wymyślonego związku. Pewnie wielu muzykom, którzy tygodniami próbują stworzyć jakiś utwór, nie bardzo spodoba się ta informacja, ale "Love Story" powstało w niecałe pół godziny. Taylor miała już sporo piosenek na album "Fearless", ale wpadła na pomysł jeszcze jednej i stwierdziła, że musi od razu się nim zająć. Efekty już znacie.
Przy okazji tego i wielu innych utworów Swift na pewno traficie na piosenki oraz płyty oznaczone jako "Taylor's Version". W 2019 roku artystka weszła w spór z menedżerem gwiazd Scooterem Braunem, który kupił jej dawną wytwórnię, a wraz z nią prawa do sześciu albumów wokalistki. Kłopot w tym, że Taylor nie miała o tym pojęcia.
Gdy Braun po całej transakcji odmówił odsprzedania jej materiału, artystka wpadła na sprytny pomysł, że nagra te płyty od nowa, a wtedy będzie mieć do nich prawa. Taki manewr zastosowali już wcześniej między innymi Electric Light Orchestra i Def Leppard. Dzięki temu artyści mają wpływ na to, jak i gdzie używana jest ich muzyka, do tego mają prawa do wynagrodzenia, jeśli dana piosenka zostanie na przykład wykorzystana w reklamie. Taylor Swift - Scooter Braun: 1:0.
"Blank Space"
Zapomnijcie o Taylor w wersji country. Album "1989" to pop w pełnej krasie, na dodatek jakby zaprogramowany na podbijanie list przebojów. Zresztą artystka choćby nad tym utworem pracowała z Shellbackiem i Maxem Martinem, producentami i twórcami, którzy zjedli zęby na tworzeniu popowych hitów. Wystarczy wspomnieć, że Martin jest podpisany pod kilkoma piosenkami Britney Spears i chyba już więcej nie trzeba dodawać. Im większą popularność Swift zdobywała w tamtym czasie, tym bardziej media interesowały się życiem prywatnym artystki.
Im mniej ona sama o nim opowiadała, tym więcej wymyślonych historii na swój temat słyszała. W pewnym momencie plotkarskie magazyny pisały tylko o związkach artystki i o tym, jak wielką łamaczką serc jest Taylor. Niektóre media twierdziły nawet, że wokalistka cierpi na "kryzys 25-latki". Swift - zamiast prostować te doniesienia i tłumaczyć - postanowiła obśmiać je w piosence. Artystka nie ukrywała, że plotki są dla niej bolesne, ale tylko do momentu, w którym zrozumiała, że w sumie to zabawna sytuacja. W wywiadzie dla "GQ" Taylor stwierdziła, że media uważały ją za "nieobliczalną dziewczynę, która jednak lubi uwodzić, jest też czarująca, ale równocześnie szurnięta i manipuluje ludźmi". To aż prosiło się o satyrę. Nie wszyscy co prawda zrozumieli dowcip ukryty w "Blank Space", ale nie zmienia to faktu, że piosenka błyskawicznie stała się hitem.
"Shake It Off"
Tak jak w "Blank Space" Taylor rozliczyła się ze wścibskimi plotkarzami, tak w "Shake It Off" wzięła się za hejterów. Każdy artysta, który osiąga sporą popularność, musi się też liczyć z falą krytyki. Komuś nie spodoba się jakaś płyta, a innej osobie wybitnie przeszkadza styl ubierania się danego artysty. Czy jest sens z tym walczyć? Sama Swift przekonuje, że trzeba nauczyć się unikać ataków, a kiedy to jest niemożliwe, trzeba zwyczajnie wiedzieć, jak sobie z nimi poradzić. Wokalistka sama musiała się tego nauczyć, a okazji ku temu miała wiele, więc jeśli Taylor mówi wam, że hejterów albo dawnych znajomych, którzy nie radzą sobie z zazdrością, najlepiej ignorować, posłuchajcie jej. Trzeba też przyznać, że nie ma lepszego sposobu na uderzenie w krytyków, niż nagranie wyjątkowo chwytliwego, tanecznego przeboju. "Shake It Off" przez prawie pół roku nie opuszczało pierwszej dziesiątki listy Billboardu. To się nazywa słodka zemsta.
"Bad Blood"
Dociekliwi fani obstawiali, że piosenka opowiada o Katy Perry. Skąd te podejrzenia? Tekst mówi nielojalnej przyjaciółce, która też działa w branży muzycznej. Swift nie chciała ujawniać jej nazwiska, ale przyznała, że pewna koleżanka po fachu próbowała podkupić jej pracowników, a przez to zrujnować jej trasę koncertową. Zupełnie "przypadkiem" negatywna bohaterka w teledysku nosi strój, który do złudzenia przypomina jedną z kreacji Perry. Właśnie, teledysk. Swift nie wystarczyło, że w samym utworze gościnnie pojawia się Kendrick Lamar, więc postanowiła stworzyć jeszcze klip naszpikowany gwiazdami. Wokalistka zaprosiła na plan swoich przyjaciół i znajomych, dodajmy: znanych znajomych. Selena Gomez, Gigi Hadid, Ellie Goulding, Zendaya i Cindy Crawford - między innymi te osoby pojawiają się na ekranie. Każda z nich mogła wybrać swojego bohatera i jego styl. Nic dziwnego, że teledysk pobił rekord Nicki Minaj i w ciągu pierwszej doby klip obejrzało ponad 20 milionów osób. Taylor, która powinna być już wtedy przyzwyczajona do sukcesów, sama nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
"Look What You Made Me Do"
W sierpniu 2017 roku z mediów społecznościowych Taylor zniknęły wszystkie posty. Kilka dni później pojawiły się tam klipy z wężem, a wkrótce artystka zapowiedziała swoją nową płytę "Reputation". Album promowała właśnie piosenka "Look What You Made Me Do". Niektórym utwór wydał się znajomy już przy pierwszym przesłuchaniu, bo w piosence pojawia się fragment "I'm Too Sexy" Right Said Fred. Muzycy dowiedzieli się o swoim "udziale" w singlu na tydzień przed jego premierą, ale wytwórnia nie chciała im powiedzieć, kto użyje ich utworu.
Artyści dostali tylko kilka informacji o gwieździe, a swoje przypuszczenia potwierdzili, kiedy już "Look What You Made Me Do" się ukazało. Right Said Fred bardzo spodobała się piosenka Taylor - i to wcale nie dlatego, że narobiła wokół nich trochę zamieszania i oczywiście pozwoliła nieźle zarobić. "Look What You Made Me Do" okazało się odpowiedzią Swift na doniesienia o jej konfliktach z celebrytami. Artystka była bohaterką afery z Kanye Westem i Kim Kardashian w rolach głównych, ale media rozpisywały się też o jej nieudanym związku z Calvinem Harrisem. Gdyby ktoś szukał dowodów, to - jak zwykle u Taylor - można liczyć na podpowiedź w teledysku. W jednej ze scen klipu widać nagrobek z napisem Nils Sjöberg. Właśnie takim pseudonimem Swift podpisała się jako współautorka hitu Harrisa "This Is What You Came For".
"Cardigan"
Płyta "Folklore" była inna niż wszystko, co wcześniej stworzyła Swift. Nic dziwnego. Ten album ukazał się podczas pandemii i był idealną ścieżką dźwiękową dla nowej rzeczywistości, lockdownu i świata, w którym czas płynie trochę wolniej niż zwykle. Taylor zaangażowała do pracy przy płycie między innymi Aarona Dessnera z The National, Jacka Antonoffa, Justina Vernona z Bon Iver, a nawet Joe Alwyna, czyli swojego ówczesnego chłopaka. Dessner wspominał, że pewnego wieczoru podesłał Swift katalog z kilkoma pomysłami na piosenki. Kilka godzin później, już nad ranem, dostał gotowy utwór, który fani poznali jako "Cardigan". Wiele osób zaskoczyło takie wcielenie Taylor, ale raczej pozytywnie, bo płyta zebrała świetne recenzje. Singel i album zapewniły też Swift wielu nowych fanów, którzy na co dzień może nie słuchali jej wcześniejszej twórczości, ale zachwycili się Taylor w wersji folkowo-alternatywnej.
"Anti-Hero"
"It's me, hi, I'm the problem, it's me" - trudno było w ciągu ostatniego roku nie usłyszeć tej piosenki chociaż raz, gdziekolwiek. Singel może trochę odstaje od typowych popowych przebojów, które Swift przecież doskonale potrafi tworzyć, ale spróbujcie posłuchać tego utworu, powiedzmy, trzy raz z rzędu, a potem nie nucić refrenu. Nie da się. "Anti-Hero" to jedna z ulubionych piosenek wokalistki w całej jej karierze, a umówmy się, że Taylor ma w czym wybierać. To równocześnie bardzo szczery utwór, który trochę żartuje, a jednak trochę poważnie traktuje wszystkie obawy, kompleksy i momenty niepewności w życiu artystki. Na przykład to, że Swift, przy tak ogromnej popularności, nie zawsze może czuć się po prostu jak człowiek i trudno jej nawiązywać relacje z innymi, że ma też momenty zwątpienia, do tego nie wszystkie rzeczy w sobie lubi. Nie wiadomo, czy to zasługa szczerości, czy też nienachalnej przebojowości utworu, ale "Anti-Hero" okazało się największym hitem w karierze Taylor, przynajmniej w Stanach.