Szarpnęli strunami, a świat oszalał. 60 lat temu Beatlesi podbili Amerykę
Mateusz Kamiński
9 lutego 1964 roku był dla Amerykanów dniem takim, jak inne. A jednak całkiem niezwykłym na tle historii ostatnich dekad. To wtedy na oczach widzów pojawili się wciśnięci w garnitury młodzieńcy, którzy już po pierwszym takcie namieszali w głowach całemu pokoleniu. Wtedy Beatlemania wylała się poza Europę, a świat muzyki zmienił się bezpowrotnie.
Na początku 1964 roku Beatlesi na rynku europejskim byli już dość sporym zjawiskiem. Na koncie mieli dwa krążki: "Please Please Me" oraz "With The Beatles", a z każdym dniem ich pozycja tylko się umacniała. Ale Wielka Brytania i Niemcy to wciąż za mało, by odnieść wielki sukces. Menedżer zespołu wpadł na pomysł podzielenia się tym skarbem wprost z Liverpoolu z Amerykanami.
Tymczasem Stany Zjednoczone nadal były pogrążone w żałobie po zabójstwie prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Miesiąc po tym zdarzeniu Brian Epstein rozpoczął negocjacje, by Fantastyczna Czwórka postawiła swoje stopy na amerykańskiej ziemi.
Najpopularniejszym programem w tamtejszej telewizji był oczywiście "The Ed Sullivan Show". Na koniec talk-show prezentował się zawsze zespół muzyczny, a w przeszłości były to takie sławy jak m.in. Bill Haley czy Elvis Presley. Miejsce wydawało się być idealnym do zrobienia medialnego szumu, ale przeszkodą miało być dość pesymistyczne nastawienie gospodarza, który nie chciał w programie widzieć zespołu pochodzącego spoza USA.
"Koniec końców [Ed Sullivan] przystał na mój pomysł, ale dowiedziałem się później od producenta, że pokazywanie brytyjskiego zespołu jako głównej gwiazdy programu uznawał za absurdalne - przecież żadna brytyjska grupa nie zaistniała dotąd na amerykańskiej scenie muzycznej" - wspominał słowa menedżera Hunter Davies w książce "The Beatles".
Capitol Records, które zgodziło się wydawać albumy Beatlesów w Stanach, zdecydowało się mocno promować Beatlesów i przeznaczyć na ten cel rekordową (jak na te czasy) kwotę 50 tysięcy dolarów. USA zostało wprost zalane plakatami, billboardami i ulotkami o treści "Beatlesi nadciągają", DJ-e radiowi otrzymali kopie nagrań Beatlesów, by puszczać je na antenie, a sami dyrektorzy wytwórni dzielili się zdjęciami w beatlesowskich perukach.
Promocja zadziałała, bo na 728 dostępnych w studiu telewizyjnym CBS Studio 50 miejsc zgłosiło się aż 50 tysięcy osób.
Szarpnęli strunami, a świat oszalał. 60 lat temu Beatlesi podbili Amerykę
Beatlesi wylądowali w USA 7 lutego i nie bez przyczyny ich pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi przyrównywało się do lądowania kosmitów. Wyglądający niczym wyrwani z innej rzeczywistości, niczym turyści zagubieni w dżungli. "Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Dziewczyny były wprost oszalałe" - wspominał w książce "Beatles are coming!" Bruce'a Spizera reżyser Albert Maysles, który dostał zlecenie nakręcenia filmu dokumentalnego z pierwszej wizyty The Beatles w USA.
Sami muzycy mocno przeżywali pobyt w USA. "(...) W lutym na lotnisku panował chaos, masowa histeria. Ani w Liverpoolu, ani w Londynie, ani w Paryżu nie było czegoś porównywalnego. Ale lotnisko... to był dopiero początek, bo po ulicach i autostradach ustawiały się karawany ludzi, żeby zobaczyć nas, gdy nasz samochód wjeżdżał na Manhattan. Dziennikarze i fotografowie podążali za nami w pojazdach i miniciężarówkach, a życzliwi ludzie tłoczyli się po obu stronach drogi, jakbyśmy byli triumfującymi sportowcami świętującymi zwycięskie okrążenie" - wspominał Paul McCartney w artykule stworzonym dla "The Guardian" w ubiegłym roku.
Nowojorska "Herald Tribune" pisała, że The Beatles to tak naprawdę "75% reklamy, 20% uczesania i 5% melodyjnego zawodzenia". Choć wtedy można było zgodzić się z tą tezą (na każdym koncercie piski były nie do wytrzymania, trudno było usłyszeć muzykę - czasem sami członkowie zespołu nie słyszeli swoich instrumentów), to z perspektywy późniejszych dokonań grupy wiemy, jak mylne wnioski wyciągali na początku amerykańscy dziennikarze.
Bo z biegiem lat nazywają to wydarzenie "Dniem, który odmienił Amerykę" - pod taką też nazwą, w 50-lecie emisji programu, odbył się wyjątkowy koncert, w którym hołd oddawali im najpopularniejsi amerykańscy artyści. A sami Amerykanie równie ciepło wspominają te dni, gdy ich serca skradło czterech chłopaków z odległego, chłodnego Liverpoolu. Dla całego pokolenia ludzi oglądanie Beatlesów w telewizji tego konkretnego wieczoru stało się wydarzeniem wręcz legendarnym, to wtedy zmieniło się ich postrzeganie muzyki. A było ich całkiem sporo, bo na żywo "The Ed Sullivan Show" śledziło aż 73 mln osób, czyli - w tamtym czasie - 40% populacji Stanów Zjednoczonych.
The Beatles spadli z nieba. Czasy zmieniły się wraz z nimi
USA borykało się wówczas z wieloma problemami, a jak śpiewał Bob Dylan, "czasy nadchodziły nowe". Wszyscy żyli jeszcze niedawnym, bardzo niespodziewanym zabójstwem JFK, zdawali sobie też sprawę z napiętej sytuacji związanej z wojną w Wietnamie. Ponadto wielu dotykała segregacja rasowa i konflikty, które wybuchały na jej tle. Nagle pojawiło się czterech chłopaków, którzy wyglądali jak przybysze z innej planety - z dziwnymi fryzurami, garniturami i butami. Ruszali się równie dziwnie, grali na elektrycznych gitarach, a ich muzyka była tak pasjonująca, że mimo młodego wieku wydawało się, że robią to całe życie. Beatlesi trafili na idealny czas, by pokazać, że jeszcze jest nadzieja.
"(...) W połowie lat 60. zdaliśmy sobie sprawę, że mamy wolność, która nigdy nie była dostępna ich pokoleniu [rodziców McCartneya]. Podróże to coś, czego nasi rodzice nigdy nie robili. Nigdy też nie mieli pieniędzy. (...) Możesz być zaskoczony, gdy dowiesz się, że byłem pierwszą osobą w mojej gałęzi rodziny, która kiedykolwiek miała samochód. (...) Dopiero później zdałem sobie sprawę, że byliśmy na czele tych nowych zmian, tej nagłej zmiany wśród młodzieży, która z perspektywy czasu wydaje się, że skrystalizowała się w 1964 roku" - pisał McCartney w swoim tekście o wpływie wizyty w USA.
Beatlesi zagrali zaledwie 5 piosenek począwszy od "All My Loving", które Paul McCartney rozpoczyna słowami "Close your eyes and I'll kiss you/Tomorrow I'll miss you". Tymi słowami kupił sobie publikę na całą, trwającą ponad 60 lat karierę - 81-letni muzyk wciąż wyprzedaje stadiony podczas solowych tras po USA.
Przylot do USA nie miał na celu jedynie jednego występu - już 11 lutego 1964 roku zagrali pierwszy, pełnoprawny koncert w Waszyngtonie. Za ich scenę posłużył bokserski ring, a to wszystko obserwowało 8 tysięcy rozwrzeszczanych fanów. Choć zagrali tylko 11 piosenek, w tym kilka coverów amerykańskich gwiazd rock'n'rolla (Chucka Berry'ego czy Little Richarda), to Amerykanie przepadli zakochując się w Beatlesach na amen.
Pierwszym występem w amerykańskiej telewizji Czwórka z Liverpoolu otworzyła drzwi do międzynarodowej sławy także innym brytyjskim artystom, jak The Who, The Animals czy oczywiście The Rolling Stones. Zapoczątkowali prawdziwą brytyjską inwazję i pokazali, że muzyka nie ma granic.